sobota, 28 września 2013

Rozdział 23

*Oczami Chealsy

- Co proszę? – spytałam z niedowierzaniem, stojącego przede mną chłopaka. Cały czas patrzyłam mu prosto w jego zielone oczy. Miałam wielką nadzieję, że się przesłyszałam.
- Nie kocham cię Chealsy. – odpowiedział znacznie ciszej niż wcześniej. Dlaczego on mi to robi do cholery?! – Przez cały czas bawiłem się tobą. Potrzebowałem jakiegoś oderwania się od codzienności. Tylko do tego byłaś mi potrzebna. – mówił z takim spokojem, jakby to dla niego było normalne. Nie poznawałam go.
          Nastała krępująca cisza. Chłopak przez cały czas patrzył na mnie, oczekując z mojej strony jakiejś reakcji. Co jakiś czas, nerwowo zagryzał wargę, a jego oddech stał się cięższy i szybszy. Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć, a co dopiero powiedzieć. Jego słowa naprawdę mnie zabolały. Przecież niejednokrotnie mówił mi, że mnie kocha, a tak naprawdę przez cały czas ten czas byłam okłamywana. A przecież obiecał, że mnie nie skrzywdzi.
          Robiąc krok w stronę chłopaka, wymierzyłam mu siarczysty cios w policzek. Nie dając wypłynąć łzom, które z każdą chwilą coraz bardziej cisnęły mi się do oczu, spojrzałam na szatyna z wyrzutem. Harry popatrzył na mnie przepraszająco, po czym spuścił wzrok. Biorąc głęboki oddech, wyminęłam go i trzaskając drzwiami, wyszłam z jego pokoju, a następnie zbiegając po schodach, rzuciłam krótkie cześć, stojącemu w holu, mulatowi i opuściłam ich dom.
          Zamykając się w swoim pokoju na klucz, zaczęłam chodzić nerwowo w kółko. Po paru okrążeniach, usiadłam zrezygnowana na łóżku, następnie kładąc się na plecach. Patrząc w biały sufit, analizowałam każde jego słowo, które wypowiedział dzisiejszego dnia. Nie spodziewałam się tego. Byłam wściekła na Stylesa. Miałam ochotę się wykrzyczeć, mówiąc przy tym jak bardzo go w tej chwili nienawidzę. Chciało mi się płakać, lecz on nie był wart moich łez, smutku i bólu. Nie mogłam dać mu tej satysfakcji.
          Mieszanie byłego chłopaka z błotem w myślach, przerwało głośne pukanie do drzwi. Ciekawego kogo tu niesie. Pomyślałam. Powoli podnosząc się do pozycji siedzącej, wstałam z łóżka i wolnym krokiem podeszłam pod drzwi. Przekręcając zamontowany w nich zamek, otworzyłam je na oścież. W progu stały Jessica i Scarlett. Uśmiechają się do nich, wpuściłam je do swojego królestwa.
- Jak tam? – spytała się mnie Jess, która od razu po wejściu do środka, rzuciła się na moje łóżko. Siadając na jego końcu, obok Scarlett, popatrzyłam kolejno na moje przyjaciółki. Brakowało tylko Rosalie.
- Harry ze mną zerwał. – powiedziałam. Dziewczyny wytrzeszczając oczy, popatrzyły na mnie z nieukrywanym przejęciem. Wzruszyłam jedynie ramionami. – Po prostu, jak on to ujął, byłam dla niego tylko zabawką. – objaśniłam, robiąc w powietrzu cudzysłów przy ostatnim słowie.
- Tak nam przykro. – odezwała się Scarlett i obejmując mnie, przyciągnęła do siebie. Położyłam jej głowę na kolanach, a dziewczyna zaczęła głaskać mnie po głowie.
- Nie przejęłaś się tym za bardzo. – skomentowała Jessica, uśmiechając się lekko.
- Stwierdziłam, że nie będę przez kogoś takiego wylewała morza łez. – odpowiedziałam.
- Bardzo dobrze Chealsy! Tak dalej!
- A jak u was? – spytałam po chwili ciszy. – Przepraszam, że was przez niego zaniedbywałam. – dodałam szybko, robiąc smutną minę. Na samą myśl, że dla kogoś takiego, przestałam spędzać czas ze swoimi najlepszymi przyjaciółkami, zrobiło mi się niedobrze.
- Daj spokój. – odezwała się Scarlett. – Nic się przecież nie stało. Chciałaś po prostu się nim nacieszyć, w końcu już za niecałe trzy tygodnie wracają do Londynu. U mnie ogólnie wszystko dobrze. Eleonor poprosiła abym zajęła się Louisem, który ponoć uważa mnie za coś więcej niż przyjaciółkę, jednak ja w to nie wierzę. – powiedziała, robiąc smutną minę.
- Na pewno coś w tym jest, skoro zaprosił cię gdzieś dziś wieczorem. – odpowiedziała Jess, szturchając ją w bok i uśmiechając się szeroko. – A ja jedynie wam powiem, że ostatnio moje życie, wygląda niczym wyrwane z telenoweli. Nie dostałam się na studia, skłóciłam ze sobą Nialla i Liama. Dacie wiarę, że oboje coś do mnie czują?! – spytała i wymachując rękami, zrobiła zdziwioną minę. – Podczas tej całej imprezy pobili się o mnie.
- Co?! – spytałyśmy się równocześnie ze Scarlett prawie, że krzycząc. Dziewczyna wzruszyła jedynie ramionami i kładąc głowę na mojej poduszce, spojrzała w sufit.
- I teraz nie wiem co mam zrobić. – odpowiedziała bezradnie, cały czas patrząc tępo w sufit. – Obiecałam Zaynowi, że pomogę mu ich jakoś pogodzić. Powiedział, że powinnam dokonać wyboru, bo będą ze sobą walczyć do śmierci, chyba, że wcześniej im się znudzę. A ja nie wiem co mam zrobić. Niby bardziej na chłopaka dla mnie odpowiedniejszy byłby Niall. Czuję to coś do niego, jednak nie chcę zranić Liama. – dodała.
- Szczerość jest najważniejsza. – zabrała głos Scarlett. – Jeśli kierowałabyś się szczęściem kogoś innego, a kosztem swojego cierpienia, to pamiętaj, że sprawisz, iż oboje będziecie nieszczęśliwi. – wyjaśniła jej. – Kieruj się sercem.
- Wiesz co? Masz rację! – odpowiedziała entuzjastycznie. – Wiem co muszę zrobić. – dodała i schodząc z łóżka, wybiegła z pokoju.


*Oczami Scarlett

          Siedząc na cienkim kocu, rozłożonym na pomoście, znajdującym się nad często odwiedzanym przeze mnie jeziorkiem, oglądaliśmy powoli zachodzące słońce. Pomysł z piknikiem, na który wpadł Louis był strzałem w dziesiątkę. W jego towarzystwie czułam się naprawdę dobrze. Jedynym minusem było to, że przy Tomlinsonie zapominałam o całym świecie.
- Pamiętasz nasze pierwsze wspólne popołudnie w tym miejscu? – z zamyślenia wyrwał mnie głos szatyna, siedzącego po przeciwnej stronie koca. Na samą myśl o tamtym dniu, robiło mi się ciepło w sercu.
- Jasne. – opowiedziałam i spojrzałam na chłopaka. Delikatnie uśmiechnęłam się do niego, co odwzajemnił. – Było naprawdę świetnie, poza tym, że postanowiłeś pokąpać się w tej wodzie i uwzględniłeś też w tym mnie. – dodałam i odwróciłam się w stronę zachodzącego słońca. Moich uszu dobiegł melodyjny śmiech Louisa. – No co? – spytałam po chwili, spoglądając na Tomlinsona ze zdziwieniem.
- Twój krzyk wystraszył te wszystkie ptaki. – odpowiedział i wybuchł głośnym śmiechem. Bardzo śmieszne Tomlinson.
- Uważaj żeby za chwilę twój rechot ich nie spłoszył. – odgryzłam się i pokazałam chłopakowi język.
          Nie odzywając się do siebie, oglądaliśmy zachodzące słońce, odbijające się w ciepłej tafli jeziorka. Był to naprawdę szczególny widok. Cieszyłam się, że był przy mnie Louis, chociażby nawet jako przyjaciel.
          Odwracając się na chwilę w stronę Louisa, obserwowałam jak chłopak powoli wstaje z koca, trącając przy tym lekko wiklinowy koszyk. Wolnym krokiem zaczął iść w moją stronę. Kiedy stanął nade mną, na jego twarzy pojawił się głupi uśmieszek. O nie Tomlinson, nawet o tym nie myśl.
- Nie ma takiej opcji. – powiedziałam. Chłopak zrobił minę smutnego szczeniaczka. – To na mnie nie działa. – zakomunikowałam mu, śmiejąc się pod nosem.
- Proszę cię Scarlett. Bez ciebie nie będzie tak fajnie, jak kiedyś. – odparł i podał mi rękę. Przez chwilę zawahałam się, jednak zaraz ścisnęłam jego dłoń. Szatyn pomógł mi wstać. Kiedy staliśmy ramię w ramię na końcu pomostu, spojrzał na mnie tymi swoimi pięknymi oczami. – Gotowa? – spytał, a ja niepewnie skinęłam głową. Tomlinson złapał mnie za dłoń. – To na trzy. Raz. Dwa. Trzy!
          Do mojej głowy przypłynęły wspomnienia z tamtego popołudnia. To w tedy obdarzył mnie swoim zaufaniem. Opowiedział mi o tym co go trapiło. O fanach i Eleonor, którą przez nich stracił. Od tego czasu, z każdym kolejnym upływającym dniem, zaczynało mi na nim coraz bardziej zależeć. Starałam się być zawsze blisko. Być powodem, dla którego zaczął się uśmiechać. Stać się kimś kogo mógłby pokochać.
          Znów znaleźliśmy się pod wodą, tylko, że tym razem sama wyraziłam na to zgodę. Po chwili wypłynęłam na powierzchnię. Przetarłam oczy, do których napłynęła woda z jeziora. Następnie obróciłam się dookoła, w poszukiwaniu Louisa. Chłopak znajdował się zaraz za mną. Kiedy nasze spojrzenia napotkały się, brunet uśmiechnął się do mnie.
- W tedy między nami, zawiązała się więź, która po czasie przerodziła się w prawdziwą przyjaźń. – odezwał się po chwili. – Od tego dnia powoli zaczynałem zapominać o swoich problemach, które na jakiś czas mnie zmieniły. To tylko dzięki tobie. Jesteś naprawdę niesamowita. – odpowiedział i przysuwając się bliżej, delikatnie musnął mój lewy policzek.
          Ponownie siedząc na pomoście, Louis ściągając wszystkie postawione na kocu naczynia, podniósł materiał i okrywając mnie nim, zajął miejsce obok. Podziękowałam Louisowi za miły gest, na co on odpowiedział szczerym uśmiechem. Krzyżując ręce na klatce piersiowej, zaczął jeździć dłońmi bo odkrytych ramionach.  
- Zmieścisz się. – oznajmiłam i przysuwając się bliżej chłopaka, oddałam mu połowę koca.
- Dzięki. – odpowiedział. – Ten dzień był jednym z najlepszych, bo spędziłem go z tobą. – odezwał się po chwili. Poczułam jak moje serce bijące w lewej piersi, przybrało tępa, a policzki lekko się zarumieniły. – Szkoda, że powoli znów inni przejmują władzę nad moim życiem, podejmując za mnie decyzje.
- Co masz na myśli? – spytałam i spojrzałam na chłopaka.
- Na pojutrze zostałem umówiony na randkę z córką jakiegoś wpływowego producenta muzycznego. Chcą z nas zrobić nową idealną parę. – powiedział, a ja poczułam jakby mój świat w jednej chwili się zawalił.
***

Cześć :* No więc kto się spodziewał takiego obrotu sprawy? Przyznawać mi się tutaj. Myślicie, że Louis czuje coś więcej do Scarlett, czy tylko traktuje ją jako najlepszą przyjaciółkę? A Harry przed wyjazdem pogodzi się z Chealsy? Przyznam szczerze, że zniszczyłam ten rozdział. Pierwsza perspektywa mogła być bardziej dramatyczna, zaś druga romantyczniejsza. Przepraszam. Chciałabym wam ogłosić, że już możecie wyczekiwać końca, który niedługo nadejdzie. Dziękuję za komentarze i proszę Was bardzo abyście pozostawiali po sobie jakąś opinię, to jest naprawdę bardzo miły gest. Kolejny rozdział powinien pojawić się niedługo. Do następnego kochani ;*

piątek, 20 września 2013

Rozdział 22

*Oczami Zayna
          Nie wiedziałem co się ostatnio ze mną dzieje. Nie potrafię sam siebie poznać. Po pierwsze wyjazd Perrie. Kiedy ją odprowadzałem, z jednej strony poczułem ulgę, lecz z drugiej było mi ciężko, gdyż jedna część mnie zaczynała już za nią tęsknić. Zdawałem sobie jednak sprawę, że za niecałe dwa tygodnie wrócimy do Londynu i znów się zobaczymy. Ona zawsze będzie dla mnie kimś ważnym, ale sam nie wiem czy jako dziewczyna, czy przyjaciółka.
          Drugą sprawą była kłótnia z Rosalie. Nie wiedziałem co we mnie wstąpiło. Czemu skierowałem w jej stronę tyle raniących ją słów? Nigdy nie chciałem jej zranić, chociaż mimo tego, nie raz to zrobiłem. Ona była dla mnie naprawdę ważna. Była moją pierwszą miłością. Kimś kto sprawiał, że na mojej twarzy cały czas gościł uśmiech. Kimś, kogo pokochałem naprawdę mocno. Kimś, kogo straciłem przez własną głupotę.
          Sięgając po leżącą obok mnie paczkę wyciągnąłem z niej ostatniego papierosa i zapalając go, włożyłem go do ust. Głęboko zaciągnąłem się dymem, następnie wypuszczając go przez usta. Wolną ręką wyciągnąłem swój telefon z przedniej kieszeni moich jeansów. W spisie kontaktów wyszukałem numeru Rosalie. Biorąc głęboki wdech, nacisnąłem na zieloną słuchawkę i przykładając urządzenie do ucha, miałem nadzieję, że w końcu usłyszę jej głos.
          Każdy kolejny sygnał, przyprawiał mnie o szybsze bicie serca i jeszcze większe nerwy. Już od wczoraj próbowałem się z nią skontaktować. Poza wieloma nieodebranymi połączeniami, wysłałem jej milion wiadomości i ponagrywałem się na skrzynkę. Martwiłem się, czy nic się jej nie stało. Modliłem się w duchu, aby odebrała, lub sama zadzwoniła, czy napisała jakiegoś smsa.
          Ostatni raz spoglądając na gwieździste niebo, zgasiłem papierosa i rzucając go na chodnik, przygniotłem go podeszwą. Wstając z ławki, ruszyłem w stronę mojego domu. Maszerując osiedlem, na którym mieszkali miliarderzy, cały czas myślałem o Rosalie. Tak bardzo chciałem ją teraz przytulić, przeprosić za to co miało miejsce przed jej wyjazdem, a także powiedzieć, że nadal ją kocham. Wiedziałem jednak, że już niedługo będę musiał wybrać pomiędzy nią a Perrie. Nie mogłem ich obu ranić. One na to nie zasługiwały.

*Oczami Harrego
          Szedłem nie zbyt znaną mi ulicą Los Angeles. Po jezdni jeździło wiele różnych samochodów, a chodniki pękały od tłumów ludzi, spieszących się albo do pracy, albo wybierających się na zakupy. Mijając się z różnymi przechodniami, modliłem się w duchu, żeby nikt mnie nie rozpoznał. Nie chodziło o to, że nie chciałem rozdać autografów i porobić sobie z nimi zdjęć. Po prostu byłem już spóźniony.
          Po kilku minutach spaceru, doszedłem pod jedną z kawiarni, znajdującej się na rogu, gdzie byłem umówiony na spotkanie. Powoli ściągając z głowy kaptur, przeczesałem ręką moje włosy, następnie zdjąłem okulary przeciwsłoneczne i schowałem je do kieszeni bluzy. Popychając lekko szklane drzwi, wszedłem do środka.
          Było to niewielkie pomieszczenie z podłogą wyłożoną ciemnymi, drewnianymi panelami oraz ścianami pomalowanymi na ciemny odcień seledynu. Przybite do nich czarnobiałe fotografie, przedstawiały różne dzielnice Nowego Jorku. Przy jednej ze ścian, po lewej stronie od wejścia, mieścił się niewielki barek, przy którym krzątały się dwie kelnerki. Przy oknach znajdujących się po przeciwnej stronie, porozstawiane były miejsca siedzące z czarnymi, obitymi skórą fotelami i drewnianymi stolikami. Na blatach stały szklane flakony z pomarańczowymi kwiatami oraz serwetkami.
          Stojąc przy drzwiach, rozglądnąłem się po pomieszczeniu. Na samym końcu, przy ostatnim stole siedział pewien mężczyzna. Miał krótkie czarne włosy i niewielkie brązowe oczy, które utkwił w wyświetlaczu swojego telefonu. Jego dość puchną twarz, zdobił kilkudniowy zarost. Ubrany był w łososiową koszulę zapiętą do ostatniego guzika i tradycyjne jeansy.
          Wolnym krokiem podszedłem w jego stronę. Kiedy stałem już nad stolikiem, bez słowa zająłem miejsce naprzeciwko mojego i chłopaków menagera. Rozsiadając się w czarnym, skórkowym fotelu, założyłem nogę na nogę i krzyżując ręce na klatce piersiowej, spojrzałem na Paula Higginsa. Kiedy mnie zauważył, również popatrzył na mnie. Przez długą chwilę, żadne z nas się nie odzywało. W pewnym momencie mężczyzna sięgnął po leżącą ma blacie świeżą kawę i upijając łyk, odłożył ją na jej wcześniejsze miejsce.
- Napijesz się czegoś? – zaproponował mi. Pokręciłem jedynie głową i posłałem mu pytające spojrzenie. Byłem ciekawy, co było powodem spotkania tylko naszej dwójki. Paul biorąc leżącą obok niego gazetę, powoli podsunął mi ją pod nos.

Harry Styles i jego nowa dziewczyna!
Harry Styles znany jest z licznych romansów z pięknymi, sławnymi, bogatymi i wpływowymi dziewczynami, które po pewnym ostępie czasowym, zostawia by móc wdać się w kolejny romans. Ale czy tak samo będzie i tym razem? Czy jego tajemnicza blond dziewczyna, jest dla Stylesa tą jedyną? Niejednokrotnie widziany był w jej towarzystwie. Za każdym razem para nie szczędziła sobie czułych słówek, gorących całusów i objęć! A co na to wszystko fani? Jak wszyscy wiemy, każdy krok idoli, wiąże się z poparciem, jak i sprzeciwem. Większość fanek piszących na portalach społecznościowych jest załamanych, że ich idol znalazł sobie dziewczynę. Czyżby przez tajemniczą blond piękność, która podbiła serce Harrego, One Direction miało stracić spore grono fanów?

          Odłożyłem gazetę na ciemny, drewniany blat i spojrzałem na Paula. Marszcząc brwi, przeczesałem swoje włosy i zacząłem bawić się dłońmi. Nie wiedziałem, do czego zmierzał, jednak bałem się tego, co za chwilę mogłem usłyszeć. Miałem do tego wszystkiego złe przeczucia.
- Co w związku z tym? – zapytałem, po chwili. Milczenie z jego strony powoli zaczynało mnie denerwować.
- Nie sądzę, żeby twój związek z tą dziewczyną miał jakąkolwiek przyszłość. – powiedział i biorąc gazetę do ręki, wskazał palcem na moje zdjęcie z blondynką.
- Ma na imię Chealsy i jest niesamowita! Zmieniła mnie. Nadała mojemu życiu sensu. Pomogła zrozumieć, czym takim jest miłość. – odparłem. – Nie możesz mi zabronić się z nią spotykać. – dodałem i popatrzyłem na niego błagalnie.
- Jeśli tylko zagraża zespołowi, to owszem, mogę. – oznajmił. – Poza tym, ten związek jest bez przyszłości, w końcu mieszkacie na dwóch różnych kontynentach. Musisz z tym skończyć, w imię zespołu. Najlepiej teraz. – dodał i wyciągając swój czarny, skórzany portfel, wyjął dwudziesto dolarówkę i kładąc ją na stole, wstał z miejsca i rzucając mi ostatnie spojrzenie, wyszedł z kawiarni.
***

Cześć :* Przepraszam! Przepraszam! Przepraszam! Przepraszam, że rozdział jest krótszy niż zwykle. Wiem, możecie mnie za to udusić i powiesić na wysokim, grubym drzewie. Wysokim, żebym nie mogła zejść, a grubym, żeby się nie załamało pod moim ciężarem. Prawdę powiedziawszy miałam to powiedzieć w epilogu, ale zniszczyłam to opowiadanie. Jestem typem, który wybierze najgorszą opcję z możliwych. Tak właśnie zrobiłam, wzięłam najgorsze z moich pomysłów. Nie wiem czy po tym wszystkim będziecie chciały dalej czytać moje opowiadania, o ile takie będą, ale mam nadzieję, że część z Was da mi szansę. Myślicie, że Harry zerwie z Chealsy? W ogóle lubicie ich jako parę? Wybaczcie też, za te wszystkie pytania, ale po prostu jestem ciekawa. Jak zwykle dziękuję za każdy komentarz pod ostatnim rozdziałem. Chciałabym też przeprosić za wszystkie błędy. W sumie powinnam tak pod każdym rozdziałem, ale nie zawsze pamiętam. Obiecuję, że Wasze blogi nadrobię do jutrzejszego wieczoru. Do następnego ;*

piątek, 6 września 2013

Rozdział 21



*Oczami Rosalie
          Po upływie dwóch lat, znów znalazłam się w Londynie. W mieście, gdzie ponad osiemnaście lat temu przyszłam na świat, dorastałam i uczyłam się życia. Stanęłam w miejscu, z którego zdecydowałam się uciec, by zaznać szczęścia. Mimo, że pokochałam Nowy Jork, w którym czułam się jakbym mieszkała od zawsze, część mnie tęskniła do miasta znajdującego się pod grubą warstwą deszczowych chmur.
          Każdy kolejny krok, który stawiałam, równał się z napływem kolejnych wspomnień. Tych dobrych, które chciałabym zapamiętać do końca swojego życia, lecz także tych przesiąkniętych smutkiem i bólem. To właśnie od nich chciałabym się uwolnić, jednak one na stałe zapisały się w mojej pamięci i chociaż nie nasilają się tak jak dawniej, za czasów, kiedy tutaj mieszkałam, ale wciąż mają miejsce w mojej głowie, którego nie chcą ustąpić.
          Kiedy na ciemnym tle nieba, pojawił się, będący w pełni, księżyc, a razem z nim tryliony, świecących jasnym blaskiem, gwiazd, a większość społeczeństwa pogrążona była we własnych snach, ja siedziałam na parapecie w swojej hotelowej sypialni i wyglądając przez chłodną szybę, spoglądałam na jedno z najpiękniejszych miast, jakie znajdują się na naszej planecie. Jednocześnie w dalszym ciągu pogrążona byłam we wspomnieniach związanych z Londynem, a także myślałam nad tym, co muszę zrobić na samym początku mojego pobytu w tym miejscu.
          Przechodząc obok lustra, rzuciłam przelotne spojrzenie na swoje odbicie. Dzisiejszego dnia, ubrana byłam w białą koszulę, bez rękawków, zapiętą do ostatniego guzika i włożoną w czarne szorty. Na nogach założone miałam zwykłe, tego samego koloru co spodenki, baleriny, a na ramiona zarzucony, miętowy sweterek, z podwiniętymi do łokci, rękawkami. Włosy układające się w fale, związałam w niedbałego koka. Uśmiechnęłam się do siebie lekko po czym, razem z ciocią Lisą oraz Jamesem, wyszliśmy z mieszkania.
          Pokonując bramy cmentarne, szliśmy wieloma alejkami, po których obu stronach znajdowały się przeróżne groby. Od tych, które widać było, że ktoś odwiedza, po te zaniedbane. Dochodząc na miejsce, podeszłam do nagrobka, w którym spoczywała moja rodzicielka. Dotknęłam prawą dłonią płyty, na której znajdowała się tabliczka z jej imieniem i nazwiskiem. Po policzku spłynęła pojedyncza łza, której pozwoliłam dalej popłynąć. Tak bardzo mi jej brakowało.
- Nigdy mi nie powiedziałaś, o co się pokłóciłyście. – zwróciłam się do stojącej po przeciwnej stronie nagrobka, cioci Lisy. Rękawem zaczęła ścierać spływające strumienie łez.
- O twojego ojca. – odpowiedziała, niemalże od razu. – Wielokrotnie powtarzałam Anne, żeby przestała się z nim spotykać, bo ten związek nie wróży nic dobrego. Jednak ona nie chciała tego słuchać i kiedy doszło między mną a Nathanem do ostrej wymiany zdań, kazał twojej matce wybierać pomiędzy nim a mną. Wybrała jego. – opowiedziała. – Jednak gdyby nie to, nie było by cię na tym świecie. Jesteś jedynym dobrym owocem tego związku. – dodała i okrążając grób, podeszła do mnie i przytuliła do siebie.
          Kładąc na zimnej nagrobkowej płycie bukiet czerwonych róż i zapalając tego samego koloru dwa znicze, zmówiliśmy modlitwę za jej duszę, a następnie ostatni raz spoglądając na jej grób, odwróciliśmy się i udaliśmy w stronę wyjścia z cmentarza. Znów poczułam pustkę, spowodowanym brakiem mamy. Chciałabym aby mogła być blisko mnie. Jednak mimo tego, że dzielił nas ocean, ona zawsze była, jest i będzie w moim sercu i pamięci.
- Może pójdziemy coś zjeść? – zaproponował James, a Lisa mu przytaknęła.
- Idźcie sami. Ja jeszcze chciałabym udać się w jedno miejsce. – odparłam i żegnając się z nimi, ruszyłam przed siebie.
          Szłam bardzo dobrze znanymi mi uliczkami, które od mojego wyjazdu w ogóle się nie zmieniły. Po parunastu minutach doszłam na miejsce. Znów stanęłam pod niczym nie wyróżniającym się na tle innych, szarym budynkiem. To właśnie to miejsce uratowało mnie, przed wylądowaniem na ulicy, a także być może przed śmiercią. Podchodząc pod drzwi, pchnęłam je lekko, przez co wydały charakterystyczny skrzypot.
          Przechodząc przez próg, rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Ono również się nie zmieniło. Przechodząc pomiędzy stolikami, podeszłam do baru i siadając na barowym krześle, obserwowałam pracę kelnerki, której za moich czasów tutaj nie było. Spojrzałam na, znajdujące się obok, schody, po których wychodząc, dochodziło się do korytarzyka, z kilkoma drzwiami, w tym jednymi, które prowadziły do mojego pokoju.
- Dzień dobry. - dziewczyna odrywając się od wycierania kieliszków, zwróciła się do mnie. – Coś podać? – zaproponowała, po czym uśmiechnęła się zachęcająco.
- Nie dziękuję. Ja chciałabym się jedynie spytać, czy zastałam twoją szefową? Panią Smith? – spytałam. – Bardzo by mi zależało na spotkaniu z nią. – dodałam po chwili.
          Dziewczyna karząc mi chwilę poczekać, ruszyła w kierunku zaplecza. Odprowadzając ją wzorkiem, poczekałam aż zniknie z zasięgu jego widzenia. Wówczas przerzuciłam go na stojącą naprzeciwko szafkę z alkoholem. Czując wibrację, jaką wydawał mój telefon, wyciągnęłam go z kieszeni i popatrzyłam na wyświetlacz. Prawdę powiedziawszy, nie spodziewałam się, że ta osoba do mnie zadzwoni. Z jednej strony chciałam odebrać od niego telefon, ale z drugiej przypomniałam sobie wszystkie jego słowa, skierowane do mnie, a także to co powiedział mi James. Ignorując Zayna, poczekałam aż przestanie dzwonić, w tedy schowałam swój telefon do przedniej kieszeni.
- Rosalie! – usłyszałam radosny głos swojej byłej pracodawczyni. Zsuwając się z barowego krzesła, zaczęłam iść w jej kierunku. – Jak ja cię dawno nie widziałam! – oznajmiła, kiedy już stała przede mną, bardziej do siebie niż do mnie. – Wyrosłaś. Zmieniłaś się troszkę. Widać, że jesteś szczęśliwsza niż kiedyś. Co robisz w Londynie?
- Tak to prawda. Znalazłam swoją ciocię i prawdziwe przyjaciółki. – powiedziałam. – Właśnie wczoraj przyleciałam do Londynu z moją ciocią, która chciała poprzebywać kilka dni w swoim rodzinnym mieście. Cały czas pamiętam o pani i o tym, co dla mnie zrobiła. Po prostu przyszłam się przywitać.
- Chodź, usiądziemy i sobie porozmawiamy. – zaproponowała. Skinęłam lekko głową i udałam się za nią do stolika w samym rogu sali.
          Wracając do hotelu, przeglądnęłam listę nieodebranych od Malika połączeń. Było ich naprawdę sporo. Ciekawe czego on znowu ode mnie chce?! Nie wiedziałam czy coś się stało, ale pewnie jeżeli by tak było, dziewczyny na pewno by do mnie zadzwoniły. W pewnym momencie czynność przerwała mi przychodząca wiadomość.

Zayn: Rosalie odbierz w końcu ten głupi telefon. Chcę z tobą porozmawiać!

          Przechodząc obok jednej z ławek, na chwilę zatrzymałam się. Była pusta. Nikt przy niej nie siedział. Powoli podchodząc bliżej, usiałam na jej skraju. Dotykając prawą ręką oparcia, wyszukałam serduszka, które w kawałku drewna wyrył Zayn, umieszczając tam nasze inicjały. Tak, to była nasza ławka. Przychodziliśmy tutaj codziennie i potrafiliśmy przesiadywać nawet kila godzin.
          W tedy coś we mnie pękło. Znów zapragnęłam go przytulić, pocałować i powiedzieć, że kocham go najbardziej na świecie. Tak, nadal go kochałam. Pomimo upływu dwóch lat, nadal był dla mnie ważny. Był tym jedynym i chociaż zachowywał się tak, a nie inaczej, nie potrafiłam się na niego gniewać, za co przeklinałam się w myślach. Jednak wiedziałam, że będę musiała o nim zapomnieć, zakończyć nasz rozdział w życiu i zacząć nowy. Może właśnie teraz przyszedł na to czas?
***

Cześć :* Może ten rozdział nie jest przesiąknięty jakimiś szczególnymi uczuciami, które mogły kogoś wzruszyć, ale mi z jednej strony się całkiem podoba. Jest taki sentymentalny. Jak dobrze znów pojawić się w Londynie! Chociaż na chwilę oderwać się od słonecznego Los Angeles i po przebywać pod deszczowymi chmurami. Jednak z drugiej strony się za niego nienawidzę, bo nic szczególnego się w nim nie dzieje, ale już w następnym rozdziale, jeden z bohaterów zostanie postawiony przed trudnym wyborem, który zaważy na jego dalszym szczęściu. Tyle na dzień dzisiejszy mogę Wam zdradzić. Myślicie, że jest jeszcze szansa dla Rosalie i Zayna? Tak w ogóle chcecie aby byli razem? Jak zwykle dziękuję za wszystkie komentarze, które sprawiają, że się uśmiecham i za to, że ze mną jesteście. Przepraszam również, że jest on taki krótki. Obiecuję, że niedługo pojawi się nowy. Miłego weekendu! Kocham Was ;* Do następnego ;*