środa, 10 kwietnia 2013

Rozdział 9


*Oczami Scarlett

          Czy po upływie jednego, niepełnego dnia, można powiedzieć, że coś się zmieniło? Zapewne tak i nie. Może to tylko gra, robienie czegoś na pokaz by zmylić innych, wyłącznie po to aby myśleli, że wszystko jest dobrze, a tak naprawdę jest zupełnie inaczej? A może dawne, żywione do siebie uczucia okazały się silniejsze, niż pamięć chcąca zakopać wszystkie wspomnienia tej dwójki, głęboko pod brudną warstwą ziemi? Kim tak naprawdę są dla siebie, on i moja najlepsza przyjaciółka? Kim tak naprawdę się stali po wczorajszej rozmowie odbytej na plaży? Czy aby na pewno tylko przyjaciółmi? A może to jedynie początek czegoś co zmieni ich życie, być może na lepsze lub na gorsze?
          Spędzałam popołudnie na siedzeniu pośród rozmaitych kwiatów, znajdujących się na średniej wielkości polanie, odkrytej przeze mnie przypadkiem po upływie czterech dni od przeprowadzki z Nowego Jorku. Wdychając przecudną woń, która roznosiła się w każdym możliwym kierunku, obserwowałam przyrodę najbliższego otoczenia. Zachowania owadów, gorące słońce powoli usuwające się w cień oraz latające płatki kwiatów przenoszone przez wiatr. Jednocześnie myślałam o Rosalie i Zaynie, a dokładniej o skutkach rozmowy odbytej wczorajszego dnia. Może i z pozoru wydawało się to być czymś pozytywnym, a także przełomowym w relacjach tej dwójki, jednak martwiłam się o moją przyjaciółkę. Nie chciałam aby cierpiała, bo tego uczucia zaznała stanowczo za dużo razy w swoim osiemnastoletnim życiu.
          Szmer trawy, który z każdą kolejną chwilą stawał się być głośniejszy, sprowadził moją uwagę na ziemię. Nagle ucichł, a ja poczułam jak otaczające mnie rośliny, uginają się pod czyimś ciężarem. Spoglądając w lewą stronę, zauważyłam siedzącego po turecku Louisa, uśmiechającego się do mnie lekko.
- Nie boisz się wężów, chowających się w trawie i czyhających na kogoś, kim mogłyby się pożywić? – spytał, badawczo mi się przyglądając.
- To nie to, że się ich nie boję, bo szczerze powiedziawszy przerażają mnie, jednak uważam, że nie wolno pozwolić by strach pokierował naszym życiem. – odpowiedziałam i rozglądnęłam się dookoła. – Zresztą trudno się nie powstrzymać przebywaniu w tak cudownym miejscu. – dodałam, a chłopak lekko skinął głową.
- Tak, to prawda. Cieszę się, że jest takie miejsce w najbliższym otoczeniu, gdzie mogę się wyciszyć i o wszystkim pomyśleć, nie bojąc się, że któryś z moich przyjaciół lub tłum wrzeszczących fanek mi przeszkodzi. – powiedział.
- Na twoje szczęście reszta dziewczyn, w tym Jessica, kompletnie nic nie wiedzą o tym miejscu, więc nie musisz się obawiać. – poinformowałam siedzącego obok mnie chłopaka, który na dźwięk moich słów lekko się zaśmiał.
- Nie sądzę, abym był jej ulubieńcem z pośród naszej piątki. – popatrzyłam na Louisa z pytającą miną. – Może i nie byłem najbardziej aktywny z całego towarzystwa podczas waszej wizyty u nas w domu, ale udało mi się przyuważyć jej starania zwrócenia na siebie uwagi Nialla. – objaśnił mi, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Mogę cię o coś spytać? – szatyn popatrzył na mnie, a chwilę później skinął głową i uśmiechnął się zachęcająco. – Czemu jesteś taki smutny? Cały czas błądzisz myślami daleko od miejsca, w którym sam się znajdujesz.
          Na dźwięk wypowiedzianych przeze mnie dwóch zdań, chłopak momentalnie spuścił głowę. Widziałam jak z jego twarzy, którą zdobił lekki zarost, znika delikatny, ale szczery uśmiech, który niedawno co ją przyozdobił. I chociaż jego ciało spoczywało zaraz obok mnie, swoimi myślami znów powędrował daleko stąd. Do miejsca, którego zapewne nie znałam. W przeciągu niecałej minuty stał się tym samym przygnębionym i pogrążonym w swoich myślach, chłopakiem, który za każdym razem sprawiał to samo wrażenie. Czy na spacerze, podczas którego się poznaliśmy, czy dwa dni temu, kiedy złożyłyśmy im wizytę w ich rezydencji, gdzie zamieszkują całą piątką. Znów zaczął bić od niego smutek oraz cierpienie, z którym najwidoczniej nie umiał się uporać.
- Louis przepraszam. – wyszeptałam. Powoli podnosząc się z ziemi, stanęłam nad chłopakiem, który nawet na mnie nie spojrzał. Cały czas tkwił w jednej, tej samej pozie. – Jestem beznadziejna, nie powinnam była pytać. Nie chciałam cię urazić. Naprawdę przepraszam. – powiedziałam już znacznie głośniej. Odwracając się gwałtownie na pięcie, już chciałam udać się w stronę swojego domu, kiedy poczułam jego dłoń na swojej ręce.
- Wybacz. Trudno jest się oprzeć napływowi setki wspomnień związanych z jedną osobą. – powiedział i zaśmiał się dźwięcznie. – W cale nie jesteś beznadziejna i właśnie dobrze, że spytałaś. – dodał i puszczając moją rękę, stanął naprzeciwko mnie. – Przejdziemy się? – zaproponował, a ja lekko skinęłam głową.
          Z każdą kolejną chwilą, oddalaliśmy się coraz dalej od miejsca, w którym przed momentem siedzieliśmy, tym samym przybliżając się do niewielkiego jeziorka. Co jakiś czas spoglądałam na idącego obok szatyna, walczącego z lekkimi podmuchami wiatru, czochrającymi jego niestarannie ułożoną grzywkę, którą nie dając za wygraną, bezsilnie poprawiał. Widząc, że się mu przyglądam, zaprzestał czynności i zaśmiał się dźwięcznie.
- Co cię tak nagle rozbawiło? – spytałam, co spowodowało u chłopaka niepochamowany przypływ śmiechu.
- Twoja zapatrzona we mnie mina. – oznajmił, za co zarobił kuksańca w bok.
          Czując na sobie wzrok Louisa, odwróciłam się w jego stronę. Chłopak delikatnie uśmiechnął się do mnie i z powrotem zwrócił swoją uwagę na zachodzące słońce, którego już w połowie nie było widać. Od kilku minut siedzieliśmy na krótkim, wykonanym z desek, pomoście, znajdującym się nad jeziorkiem, w którego tafli odbijały się promienie usuwającego się gorącego słońca. W otoczeniu dało się słyszeć szum koron drzew, które rozwiewał wiatr oraz śpiew ptaków.
- Chciałaś wiedzieć, o czym tak często myślę i czemu moją twarz przykrywa smutek. – odezwał się nagle mój towarzysz. Popatrzyłam na niego, zachęcająco się uśmiechając, co odwzajemnił. – Tak więc słuchaj uważnie. Opowiem ci historię niejakiego Louisa Tomlinsona i Eleonor Calder.
          Niezwykła w swojej zwykłości dziewczyna o imieniu Eleonor przyszła na świat pewnego lipcowego dnia. Jaki był? Deszczowy, a może słoneczny? Nikt w to nie będzie wnikał. Ważne jest to, co się w tedy wydarzyło, a mianowicie urodził się ktoś, kto kilkanaście lat później uszczęśliwił pewnego chłopaka, Louisa. Dziewczyna pochodząca z Londynu, stolicy ponoć jednego z najpiękniejszych państw świata, Wielkiej Brytanii, gdzie jeszcze nigdy nie byłam i nie wiadomo, czy będę. Szatynka z lekko pofalowanymi włosami sięgającymi za ramiona o brązowych oczach, w których nie jeden raz tonął chłopak siedzący obok mnie. Dawniej, osoba nie wyróżniająca się z tłumu i postrzegana za zwykłą obywatelkę, dopóki nie zaczęła się spotykać z Louisem Tomlinsonem, który zobaczył w niej coś, czego inni nie potrafili dostrzec. Ponadto szatyn mówił o niej z taką czułością, co ukazywało jego prawdziwe uczucie żywione do ów dziewczyny. Czemu związek tej kochającej się dwójki, został zniszczony przez fanów, którzy na pozór powinni szanować wszystkie wybory swojego idola?
          Kończąc swoją długą wypowiedź na temat ukochanej, Louis przez chwilę spoglądał na mnie. Następnie wlepił swoje spojrzenie w taflę jeziorka. Wiedziałam, że muszę coś powiedzieć. Coś co podniesie chłopaka na duchu, lecz zarazem będzie czystą prawdą. Wzięłam głęboki wdech i patrząc na chłopaka, powoli położyłam mu moją prawą dłoń na ramieniu.
- Ona nie chciała abyś cierpiał. W końcu zrobiła to tylko po to, żeby zaoszczędzić ci problemów, które stwarzali wam fani ponoć nazywający się tymi prawdziwymi. – zwróciłam się chłopaka. – Nie możesz smucić się do końca życia Louis. Musisz iść dalej, a nie oglądać się za siebie. Być tym chłopakiem, jakim jesteś naprawdę. Szczęśliwym, zabawnym. Zobaczysz, w końcu wszystko się ułoży. – dodałam i uśmiechnęłam się lekko.
- Masz rację Scarlett. Nie mogę stać w miejscu, bo zmarnuje swoje życie. – powiedział i uśmiechnął się szczerze.
- I co się tak szczerzysz? – spytałam, kiedy uśmiech Louisa przybrał nienaturalną wielkość. Chłopak jedynie poruszył zabawnie brwiami, po czym wstał i biorąc mnie na ręce podszedł bliżej krawędzi pomostu. – Nie zrobisz tego. – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
- Założysz się? – spytał i podniósł jedną brew do góry.
          Popatrzyłam na chłopaka błagalnie. Szatyn przewrócił teatralnie oczami i zaczął się wycofywać, a ja odetchnęłam z ulgą. Niestety okazało się być to błędem, bo Tomlinson biorąc rozbieg, odbił się przy krawędzi i trzymając mnie w objęciach, wskoczył do wody. Szybko, obydwoje znaleźliśmy się pod taflą nagrzanego przez słońce, jeziorka, po czym wynurzyliśmy się na powierzchnię.
- Kretyn! – wykrzyknęłam tak, że moje słowa odbiły się echem po otoczeniu płosząc przy tym wszystkie ptaki.
- Przestań krzyczeć, bo spłoszysz przy tym coś jeszcze. – zwrócił się do mnie z cwaniackim uśmiechem i pokazał mi język.
- Czyli mam rozumieć, że wrócił prawdziwy Louis Tomlinson? – spytałam nie oczekując odpowiedzi.
          Zanurzeni niemalże po same brody, w stopniowo ochładzającej się wodzie, bawiliśmy się jak małe dzieci. Co jakiś czas zanurzaliśmy się pod taflę jeziorka, robiąc przy tym przeróżne fikołki, a także przepychając i chlapiąc, głośno przy tym krzycząc i śmiejąc w niebogłosy. Nie mogłam powiedzieć, że było źle, bo znów mogłam poczuć się jak mała dziewczynka, nie zwracająca uwagi na otaczające problemy, których ilość powoli będzie narastała, między innymi dlatego, że wchodzę w dorosłe życie.
- Dziękuję Scarlett. Jesteś niesamowita. – podsumował chłopak, obdarowując mnie niewymuszonym uśmiechem.
***
 

Cześć! Na samym początku, bardzo dziękuję za miłe dwanaście komentarzy pod ostatnim rozdziałem, które jak zwykle zmotywowały mnie do działania, a efektem tego jest rozdział powyżej. Jak też obiecałam, kolejny pojawił się znacznie wcześniej, bo nie cały tydzień po dodaniu i prawdę powiedziawszy miałam zamiar opublikowania go dopiero w piątek, ale niech stracę. Muszę przyznać, że jak rzadko kiedy, jestem z niego całkiem zadowolona, jednak czuję malusieńki niedosyt. Obiecuję, że niedługo będziecie mogli przeczytać coś nasiąkniętego akcją, tylko dajcie mi troszkę czasu, bym mogła stworzyć do tego odpowiednią sytuację. Teraz mam taką malutką prośbę. Każdy kto przeczytał rozdział, niech zostawi po sobie jakiś ślad. Chciałabym zobaczyć dla ilu wspaniałych ludzi piszę. Ponadto z rozdziału na rozdział, powoli zaczęła spadać liczba komentarzy i to nie tak, że jest to denerwujące, ale zaczynam mieć obawy, że robię coś źle. Więc jeśli tak naprawdę jest, napiszcie mi, bo lepiej żyć ze świadomością niż jej brakiem. Kocham Was!

piątek, 5 kwietnia 2013

Rozdział 8


*Oczami Rosalie

          Siedziałam na białym, obitym skórą narożniku, przylegającym bezpośrednio do czarnej ściany, która była jednym z niewielu ciemnych elementów, znajdującym się w salonie u chłopców. Było to dość przestronne pomieszczenie z przewagą jasnych barw oraz wyjściem na część podwórka, gdzie pośród przeróżnych, egzotycznych krzewów mieścił się niewielki, oświetlany basen z wysepką.
          W pomieszczeniu dało się słyszeć głośne rozmowy, głównie Liama, Harrego oraz Chealsy, którzy od dobrych kilkudziesięciu minut debatowali nad wyborem filmu, jaki mieliśmy obejrzeć dzisiejszego wieczoru. Scarlett z nieukrywanym zaciekawieniem przyglądała się nieudanym staraniom Jess, próbującej skupić na sobie uwagę Nialla, który z kolei większe zainteresowanie okazywał rozmaitym poczęstunkiem lezącym na szklanej ławie, znajdującej się przed narożnikiem. Nie powiem, ów scenka wyglądała dość komicznie.
          Większą część mojej uwagi, skupiłam na chłopakowi siedzącemu na drugim końcu narożnika. Ubrany był w czarną koszulkę z białymi, poziomymi paskami z rękawem do łokci oraz szare, męskie rurki. Swoje brązowe włosy pozostawił w nieładzie. Na twarzy widniał delikatny zarost, który chcąc nie chcąc, dodawał mu męskości.
          Mimo, że przebywał z nami w jednym pomieszczeniu, to tak naprawdę był całkiem gdzie indziej. Zdradził go zamyślony wyraz twarzy, który okrywał smutek, a także nieobecne spojrzenie, wlepione w połączoną z salonem, jadalnię. Jego obraz kompletnie nie pasował mi do tego, który przedstawiła nam Jessica. W jej długich, niekończących się opowieściach, pomimo swojego wieku, zachowywał się jak najmłodszy z pośród jego czworga przyjaciół. Był zabawny oraz wesoły. Zapewne była to prawda, gdyż po co szatynka miałaby kłamać.
          Oznajmiając wszystkim obecnym, że zaraz wrócę, opuściłam salon i wychodząc po krętych, drewnianych schodach, znalazłam się na piętrze. Idąc krótkim korytarzem, minęłam wejście na duży balkon, z którego doszedł mnie dobrze znany głos.
          Dzisiejszego wieczoru, niebo okrywały tysiące malutkich, z naszego punktu widzenia, gwiazd, które świeciły wyjątkowo jasno. Stojąc za cienką ścianą, graniczącą pomiędzy balkonem a korytarzem, spoglądałam na oświetlaną przez światło księżyca postać Zayna, który opierając się jedną ręką o czarną barierkę, spoglądał w niebo.
- Ja też za tobą tęsknię. – powiedział mulat do swojego telefonu. – Jednak pamiętaj, że nawet tak spora odległość między nami nie jest żadnym problemem. Zawsze możesz do mnie przylecieć, chociażby na te parę dni. – oznajmił komuś. – My? Siedzimy w domu z naszymi nowymi koleżankami, które zaprosili chłopcy. Tak, są w porządku. Nie. Nie. Nie ma mowy o żadnej zdradzie. Dla mnie liczysz się tylko ty. Kocham cię jak jeszcze nikogo innego i niech tak pozostanie. – nagle chłopak gwałtownie obrócił się w moją stronę, tak, że patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
- Chciałam się tylko spytać, gdzie znajduje się łazienka?
          Zamykając za sobą drzwi na klucz, zsunęłam się po nich na plecach i chowając twarz w dłonie, dałam upust wszystkim, swoim emocjom, które nazbierały się we mnie i powoli rozsadzały od środka. Poczułam jak strumienie łez cisnął się do moich oczu, jak spływają po policzkach, zostawiając po sobie wilgotny ślad. Czemu jego słowa tak bardzo mnie zabolały? Przecież to jakiś nonsens! Tak długo się nie widzieliśmy i przez ten czas w cale o nim nie myślałam. Można nawet powiedzieć, że niemalże zapomniałam. Z każdym dniem jakaś jego część, wspomnienia, które po sobie pozostawił ulatniały się z mojej głowy. Zaczynałam żyć tak, jakbyśmy nigdy się nie spotkali, jakby nie pozostał częścią mojego życia. Do czasu…
          Po łazience rozniósł się cichy stukot do drzwi. Wstając z podłogi jak oparzona, podeszłam do mieszczącego się naprzeciwko, średniej wielkości lustra wiszącego nad umywalką. Spoglądając w swoje odbicie, odkręciłam kurek z zimną wodą, którą przemyłam twarz.
- Chwileczkę! – krzyknęłam łamiącym się głosem, tylko po to by cała sytuacja nie wydała się zbyt dziwna osobie stojącej po drugiej stronie drzwi.
- Rosalie to ja, Jessica! – zakomunikowała, jedna z moich przyjaciółek. – Otwórz! – biorąc głęboki oddech, odwróciłam się i powoli podchodząc do miejsca, przy którym przed momentem siedziałam, przekręciłam złoty kluczyk i uchyliłam drzwi.
- Dziewczyno! Co ci się stało?! – krzyknęła szatynka po przekroczeniu progu. Szybko uciszając ją, zamknęłam za nią drzwi i z powrotem podeszłam do umywalki.
- Szczerze? – spytałam nie oczekując odpowiedzi. – Nie wiem. – oznajmiłam. Jessica prędko podeszła do mnie i mocno przytuliła do siebie.
- Czyżby przysłowie ,,stara miłość nie rdzewieje’’ było jak najbardziej trafne do sytuacji? – spytała, klepiąc mnie po plecach.
- Nie. – odpowiedziałam bez namysłu. – Chyba nie. – poprawiłam się. – Mam nadzieję, że nie. – dodałam po chwili znacznie ciszej.
          Po upływie paru minut, podczas których zdążyłam doprowadzić się do stanu nim opuściłam salon, wróciłyśmy do pomieszczenia, gdzie przebywali już wszyscy. Bez wyjątków. W czasie naszej nieobecności, nasi towarzysze zdążyli podjąć decyzję, odnośnie filmu, jaki mamy oglądnąć. Zajmując miejsca na ogromnym narożniku, na którym pomieściliśmy się wszyscy bez żadnych problemów, czekaliśmy aż Liam włączy pierwszą część Władcy Pierścieni. Może nie lubiłam tego filmu, jednak ważne dla mnie było to, aby inni byli zadowoleni.
          Obudziłam się na skutek gwałtownego potrząsania moim zaspanym ciałem. Powoli otwierając oczy, zauważyłam siedzące po obu stronach Jess i Chealsy, które przywitały mnie wielkimi uśmiechami na twarzy.
- Coś się stało? – spytałam, rozglądając się badawczo po swoich czterech kątach.
- Czemu od razu miałoby się coś stać? – zadała pytanie blondynka. – Mamy dziś wyjątkowo piękny dzień, z którego uroków trzeba korzystać. – oznajmiła i spoglądając w stronę okna, wstała z łóżka i podeszła w jego stronę. – Widzisz? – zwróciła się do mnie.
- Tak. – wymamrotałam i z niepokojem spojrzałam na szatynkę, która tak samo jak Chealsy była dzisiejszego dnia przykładem szczęśliwego człowieka. – Zasadniczo mieszkamy w Los Angeles, w słonecznej Kalifornii i jak sama nazwa mówi, tutaj zawsze jest taka pogoda. – skwitowałam.
- O Rosalie! Obudziłaś się już. – nagle w mojej sypialni znalazła się Scarlett. – Już ci wszystko wyjaśnię. – oznajmiła. – Pewnie dziwisz się, czemu dziewczyny są aż tak bardzo wesołe, prawda? Jest tak dlatego, że zostałyśmy zaproszone na wspólny wypad na plażę z naszymi sąsiadami, w których skład między innymi wchodzi Niall, ukochany Jess oraz Harry, do którego od wczoraj nasza Chealsy robi maślane oczy.
- To nie prawda! – krzyknęła blondynka. – To po prostu mój kolega.
- Dzięki Jessica, zepsułaś nam przyjaciółkę. – zwróciła się do siedzącej obok mnie dziewczyny, Scarlett, po czym wszystkie wybuchłyśmy głośnym śmiechem.
          Czując przypływające fale, co chwilę uderzające o bose stopy, spacerowałam brzegiem morza razem z Chealsy, która cały czas spoglądała w kierunku Harrego, rozmawiającego z grupką młodych dziewczyn.
- Przyznaj, podoba ci się. – zwróciłam się do przyjaciółki, tym samym ściągając ją na ziemię.
- Kto? Harry? – spytała, a ja lekko skinęłam głową. – To nie prawda. Przecież powiedziałam, że to tylko kolega.
- Na razie. – skwitowałam.
- Na razie. – przedrzeźniła mnie z śmiesznym wyrazem twarzy, na widok którego lekko się zaśmiałam.
- Daj spokój Chealsy. Przecież jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Ufamy sobie i o wszystkim możemy powiedzieć, chociaż ja ostatnio postąpiłam inaczej przez co jest mi głupio.
- Było, minęło. Nie wracajmy do tego. – powiedziała i uśmiechnęła się szczerze w moją stronę. – Może i jest przyjazny, ale jest gwiazdą.
- I co z tego? Ważny jaki jest dla ciebie, czy ci się podoba zewnętrznie i wewnętrznie. – dziewczyna popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. – Jeśli nie spróbujesz, to się nie dowiesz. – dodałam i uśmiechnęłam się zachęcająco.
- Dzięki Rosalie. – powiedziała i przytuliła mnie do siebie. – Tylko dziewczynom na razie ani słowa. – zagroziła mi palcem.
          Siedziałam na nagrzanym piasku. Swoją twarz z przymkniętymi oczyma, skierowałam w stronę słońca, tak, że jego gorące promienie padały centralnie na mnie, rozświetlając swym jasnym blaskiem. Przez cały czas próbowałam sprawiać wrażenie osoby tryskającej szczęściem. Szkoda tylko, że to nie mogła być prawda. Chciałam za wszelką cenę móc ściągnąć z mojej twarzy tę maskę, którą, można rzez, założyłam dzisiejszego dnia i być naturalna. Uśmiechać się szczerze, a nie wymuszenie. Cieszyć się bo mam do tego powody.  Bawić się jak najlepiej oraz spędzać czas z przyjaciółkami i naszymi nowymi znajomymi.
- Przejdziemy się? – spytał mnie Zayn, który nawet nie wiem kiedy znalazł się niedaleko mnie.
- Jasne. – odpowiedziałam. Chłopak wyciągnął rękę w moją stronę i pomógł mi wstać.
- Nie sądzisz, że to dziwne? To, że po niecałych dwóch latach znów się spotykamy? Z dala od Londynu, miejsca gdzie się poznaliśmy? Tylko na zupełnie innym kontynencie? – idąc już po raz kolejny dzisiejszego dnia, brzegiem morza, brunet zaczął zadawać pytania. Jedno po drugim.
- Nie bez powodu mówi się, że los lubi płatać ludziom figle. – odpowiedziałam i wlepiłam spojrzenie w horyzont.
- Może to przeznaczenie. – skwitował. – Odkąd cię ujrzałem, zaczęły powracać wszystkie wspomnienia chwil spędzonych razem. – oznajmił.
- Widzę, że nie jestem jedyna. – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się lekko w stronę bruneta, który odwzajemnił gest. – Dlaczego tak jest? – spytałam po chwili ciszy.
- Ale jak? – czułam na sobie jego przeszywający wzrok, przez co przez moje ciało przeszły ciarki. Wzięłam głęboki wdech i wypuszczając powietrze ze świstem, spojrzałam na towarzyszącego mi chłopaka.
- Dlaczego wszystko zaczyna wracać, kiedy ja zamknęłam już ten rozdział swojego życia? – objaśniłam. – Ty pewnie masz to samo. – po wypowiedzeniu przeze mnie ostatniego zdania, chłopak zatrzymał się. Robiąc kilka kroków, uczyniłam to samo. Powoli odwracając się do niego przodem spojrzałam na bruneta, patrzącego w ciepłe, kalifornijskie morze. – Przepraszam jeśli cię uraziłam. Nie chciałam.
- Pewnie myślisz, że w ogóle o tobie nie myślałem. – odezwał się po chwili, a ja poczułam jak wewnątrz mnie robi się gorąco. – Jeśli tak, to się mylisz. Myślałem i to nie jeden raz. Tęskniłem za tobą i żałowałem tego, co się stało. – wyjaśnił i spojrzał na mnie.
- To czemu podjąłeś taką decyzję? – spytałam, przełykając głośno ślinę. – To nie musiało się tak kończyć Zayn. – wyszeptałam. Poczułam cisnące się do oczy łzy, którym nie mogłam pozwolić wypłynąć. Przynajmniej przy nim. Chłopak podszedł bliżej i nie zwracając na nic uwagi, mocno do siebie przytulił.
- Przepraszam Rosalie. Przepraszam, że uczyniłem z twojego życia jeszcze większe cierpienie. – wyszeptał, a po moim policzku spłynęła samotna łza.
***

Cześć Kochane! Bardzo, ale to bardzo Was przepraszam, że musiałyście aż tak długo czekać. Normalnie zabić mnie to mało i chociaż bym Wam to zrekompensowała dobrym rozdziałem, a nie dnem totalnym, to rozumiem, że jeszcze w tedy nie trafiłabym na Wasze ,,czarne listy’’. Jednak obiecuję, że następny będzie lepszy i na pewno pojawi się znacznie wcześniej niż ten. Dziękuję za ponad siedem tysięcy wejść, dużo komentarzy, które cały czas, podczas kiedy miałam blokadę twórczą, motywowały i przypominały, że mam dla kogo pisać. Naprawdę jesteście wspaniałe! Załatwiłam też sprawę z nagłówkiem i chciałabym spytać, czy się Wam podoba? Dodałam również zakładkę kontakt i jak sama nazwa mówi, możecie zawsze napisać. Obiecuję, że wszystkie blogi nadrobię w niedzielę. I jeszcze małe pytanie. Myślicie, że to już koniec problemów Rosalie związanych z dawną miłością? Do zobaczenia :)