sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział 2


          Wraz ze wschodem słońca doleciałam do Nowego Jorku, tym samym rozpoczynając nowy etap w swoim życiu. Nie przewidywałam w nim miejsca na ból, cierpienie czy smutek, lecz radość, która niejednokrotnie zostawała mi zabierana, gdy tylko się pojawiła.
          Po kilku minutach samolot wylądował, powodując w środku zamieszanie i tłok. Wszyscy pasażerowie chcieli jak najszybciej opuścić latającą machinę, pchając się do wyjścia. W końcu i mi udało się z niej wyjść. Pośpiesznie udałam się w stronę odprawy, gdzie odebrałam swój bagaż i ciągnąc go za sobą opuściłam niezatłoczony budynek nowojorskiego lotniska.
          Stojąc przed wejściem, rozglądnęłam się dookoła. Nowy Jork, ogromne miasto, mające pewien urok. Z każdej strony wznosiły się drapacze chmur, przez co trudno było cokolwiek dostrzec. Na parkingach zaparkowane w masowych ilościach były klasyczne żółte taksówki. Zanim zdążyłam dobrze się przyjrzeć wszystkiemu w mojej najbliższej okolicy, miasto zaczęło powoli budzić się do życia. Drogi od razu zapełniły dziesiątki aut, a po chodnikach zaczęli stąpać ludzie spieszący się do pracy. Niebo w stosunkowo krótkim czasie zmieniło barwę z jasnoróżowej, na czysty błękit. Zza jednego z nielicznych dzisiejszego dnia, białego puchu, zwanego chmurą, wyłoniło się słońce, ogrzewające swoimi gorącymi promieniami nowojorskie dzielnice. Nie zwlekając już ani chwili dłużej, ruszyłam przed siebie, do celu, którego lokalizacja nie była mi znana. Jednak nie mogłam się od razu zniechęcać. Musiałam mieć nadzieję, w końcu to ona umiera ostatnia.
          Po niecałej godzinie marszu, doszłam do miejsca położonego w samym sercu Manhattanu, Central Parku. Przekraczając jego granicę poczułam się jak w domu, w Londynie, którego cząstkę to miejsce odzwierciedlało. Powoli stawiałam do przodu kolejne kroki przyglądając się dokładnie wszystkiemu w około. Zatrzymałam się dopiero na rozciągniętym nad Żółwim Stawem, moście. Podpierając się łokciami o białą, marmurową barierkę, spoglądałam w wodę, jednocześnie analizując fakty. Niestety, mój brzuch zaczął mi przypominać o sobie, wydając przeraźliwe dźwięki tym samym zmuszając mnie do pomyślenia o niczym innym, tylko o nim. Odruchowo chwyciłam się prawą ręką głośnej części ciała, karcąc ją w myślach. Pusty żołądek stał się jedynie obciążeniem. Znałam funkcjonowanie mojego organizmu do tego stopnia, że potrafiłam przewidzieć brak skupienia każdą rzeczą, prócz odczuwanego głodu, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej uciążliwszy. Nie mając innego wyboru, udałam się w poszukiwaniu jakiegoś sklepu spożywczego. Wychodząc z parku, przeszłam przez pasy i udałam się prosto nie znaną mi ulicą. Zatrzymałam się dopiero przed lokalem, którego szyld mnie zainteresował. Uchyliłam szklane drzwi i weszłam do środka. Pośpiesznie podeszłam do lady, gdzie dokładnie rozglądnęłam się po stojących za nią półkach. Spośród wielu przepysznych wypieków, wybrałam jedną drożdżówkę z nadzieniem truskawkowym. Cała w skowronkach opuściłam piekarnię, gryząc swój zakup. Przechodząc koło śmietników na różne surowce, zauważyłam psiaka, szukającego w stercie rozsypanych śmieci pożywienia. Żal mi było takich istot, skazanych na głód, mróz i inne czynniki uniemożliwiające normalne funkcjonowanie. Zawsze w nich przypominałam sobie dawną siebie, kiedy sama byłam na coś podobnego skazana. Powoli, żeby go nie wystraszyć, podeszłam do niego i urwałam mu kawałek drożdżówki, kładąc mu ją pod nosem. Chwilę popatrzył na mnie tymi swoimi dużymi, brązowymi oczami merdając wesoło ogonkiem, a następnie pochwycił przysmak i zniknął za zakrętem. Mimowolnie uśmiechnęłam się sama do siebie. Cieszyłam się, że mogłam komuś pomóc. Stałam tam jeszcze przez chwilę, kończąc część jaka mi pozostała i nie mając innego  wyjścia, ruszyłam w dalszą drogę.
          Nim się obejrzałam, dochodziła godzina dwudziesta. Za cały dzisiejszy dzień udało mi się zwiedzić dużą część Nowego Jorku, mimo iż to nie było w moim dotychczasowym planie. Zobaczyłam między innymi statuę wolności, czy przeszłam przez słynny brooklyński most. Po dzisiejszym dniu spędzonym głównie na chodzeniu, bez żadnej chwili wytchnienia, zmęczona przysiadłam na krawężniku chodnika rozciągającego się przy długiej uliczce z kolorowymi kamieniczkami, najprawdopodobniej na obrzeżach miasta. Mimo próby wstania i chęci ruszenia w dalszą drogę, nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Wlepiłam swoje spojrzenie przed siebie, tym samym przyglądając się powoli zachodzącemu słońcu. Już niedługo zapadnie noc, a ja nie mam co ze sobą zrobić. Nie miałam żadnego pomysłu jak odnaleźć Lisę, siostrę mojej mamy. Nie wiedziałam gdzie zahaczyć, od czego zacząć poszukiwania. Na moje nieszczęście zaczynało kropić. Siedząc bezczynnie na zimnym betonie, wiedziałam jedno, a mianowicie to, że straciłam jeden dzień na ślepym podążaniu do celu, którego miejsce było mi nieznane. Nagle stało się. Rozpadało się na dobre. Spojrzałam ku niebu, które przykryte było grubym pasmem chmur. Duże, zimne krople uderzały bezpośrednio o moją twarz. W szybkim tempie, na chodnikach zaczęły tworzyć się kałuże. W tym momencie zaczęłam zastanawiać się, czy dobrze zrobiłam podejmując taką, a nie inną decyzję, bez żadnego głębszego jej przemyślenia? Myślałam, że gorzej być nie może. Myliłam się. W Londynie przynajmniej miałam pracę i co najważniejsze dach nad głową, a tutaj nie mam nic. Czemu ja zawsze muszę się łudzić, że będzie dobrze?! Czemu?!
          Nagle na swoim lewym ramieniu poczułam czyjąś dłoń, która wyrwała mnie z zamyślenia. Gwałtownie odwróciłam się do tyłu i ujrzałam przykucającą przy mnie młodą dziewczynę, drobnej budowy. Miała długie, blond włosy związane w kucyk i bardzo ładne szafirowe oczy. Była ubrana w tradycyjne dżinsowe rurki, białą bluzkę z myszką miki, a na to rozpięta czarny sweterek i trampki przed kostkę tego samego koloru.
- Wybacz. Nie chciałam cię przestraszyć. – wyznała zakłopotana. – Wszystko gra? – spytała, delikatnie się do mnie uśmiechając.
- Szczerze? – dziewczyna lekko skinęła głową. – Moje życie jest jednym, wielki błędem. Kiedy myślałam, że uciekając z Londynu właśnie tutaj zapomnę o przeszłości, zostawiając wszystkie cierpienia i smutki właśnie tam, a tak naprawdę jest jeszcze gorzej. Jestem zmęczona, głodna do takiego stopnia, że bez problemu zjadałabym konia z kopytami i nawet nie patrząc na to czy jest zdrowy lub chory. Nie mam się też gdzie podziać. Pragnęłam być szczęśliwa, uśmiechać się do wszystkich bez powodu. Cały czas się łudziłam, dodając sobie nieświadomie kolejnych problemów do mojej listy, która i tak jest już zbyt długa. – na jednym tchu, wyrzuciłam z siebie to co leżało mi na sercu.
- W takim razie chodź ze mną. – oznajmiła mi blond włosa koleżanka, po wysłuchaniu tego co miałam do powiedzenia. Nie mając nic do stracenia, pochwyciłam walizkę za rączkę i ruszyłam za dziewczyną.
- Tak w ogóle gdzie my idziemy? – spytałam po chwili ciszy, panującej między nami.
- Do mnie do domu. Przecież nie mogłabym zostawić cię samej na ulicy, zwłaszcza na to, że jesteś zmęczona, głodna i nie masz dokąd iść, tak jak sama wcześniej wspomniałaś. Dokładając do tego wszystkiego makabryczną pogodę. – objaśniała mi w kilku zdaniach. – Byłabym zapomniała. Jestem Chealsy. – przedstawiła się, obdarzając mnie ciepłym uśmiechem i wyciągnęła w moją stronę dłoń, którą uścisnęłam.
- Miło mi. Ja mam na imię Rosalie. – resztę drogi spędziłyśmy w ciszy. Słychać jedynie było szum drzew poruszanych przez wiatr oraz stukanie kropel deszczu, rozbijających się o rynny czy wpadających do kałuż.
- Jesteśmy na miejscu. – oznajmiła moja towarzyszka, kiedy zatrzymałyśmy się pod niewielkim żółtym domkiem, z czarną dachówką. Do drzwi wejściowych prowadziła kamienna, kręta dróżka, koło której co jakiś czas stał malutki skalniak. Każdy z nich dodawał posesji uroku i subtelności. Nie chcąc dalej moknąć pośpiesznie przeszłyśmy na zadaszony ganek, gdzie blond włosa dziewczyna, grzebała po kieszeniach swoich spodni w celu odnalezienia klucza. Kiedy już go wyciągnęła, odkluczyła drzwi i przechodząc przez próg znalazłyśmy się w małym holu. Podłoga była wyłożona z jasnobrązowych płytek, za to ściany pokrywała beżowa farba. Naprzeciwko drzwi stało podłużne lustro, w grubej, drewnianej oprawie. Przed nim stała biała pufa. Obok znajdowała się duża szafa na obuwie, kurtki, płaszcze. Ściągnęłyśmy przemoczone buty i zostawiające je razem z moją walizką w przedpokoju, przeszłyśmy do salonu. Było to średniej wielkości pomieszczenie, ze ścianami w kolorze zboża i podłodze w postaci paneli. W jednej ze ścian umiejscowiony był kamienny kominek ze specjalnym miejscem na telewizor. Naprzeciw stała długa komoda z książkami, rodzinnymi fotografiami i różnymi figurkami. Pomiędzy dwoma końcami salonu stał biały, skórzany wypoczynek, a przed nim szklana ława, po której bokach stały jednoosobowe fotele. Na parapetach stały doniczki z przeróżnymi roślinami. Do połowy każdej z szyb spuszczone były białe rolety, a okna przysłaniały beżowe firanki.
          Usiadłam na podłużnym wypoczynku, z którego rzucałam okiem na pomieszczenie. Było tu naprawdę bardzo ładnie, tak przytulnie. Po chwili do pomieszczenia wróciła Chealsy niosąc dwa kubki z gorącą herbatką, na rozgrzanie organizmu. Jeden z nich podała mi i usiadła zaraz obok.
- Zostaniesz dzisiaj u nas. – oznajmiła mi, bez wcześniejszego zaproponowania mi noclegu.
- Byłabym wdzięczna, ale czy twoi rodzice nie będą mieli ci za złe, że przyprowadziłaś do domu gościa? Osobę, którą ledwo co znasz? – zadałam pytanie, po czym upiłam łyk napoju.
- Oczywiście, że nie. – odpowiedziała entuzjastycznie.
          Kiedy już przeschłyśmy i przebrałyśmy się w suche ubrania, przeszłyśmy do kuchni w celu przygotowania kolacji. Między czasie do domu zdołała wrócić rodzina Chealsy. Bałam się ich reakcji na widok przybłędy, którą byłam ja. Oni jednak powitali mnie bardzo ciepło. Przy spożywaniu posiłku, opowiedziałam im moją historię. Wspomniałam im o wszystkim co miało miejsce w moim życiu, o tym, że moja mama nie żyje już od dawna, o sierocińcu, w którym się znalazłam, kiedy odeszła, a także o tym jak się utrzymywałam i o swoim chłopaku. Dowiedzieli się też dokładnie po co przyleciałam do Nowego Jorku. Zaproponowali mi pomoc w odnalezieniu cioci, a także dach nad głową, do momentu jej odnalezienia, za co byłam im ogromnie wdzięczna.
          Następnego dnia po południu, kiedy tata mojej nowej koleżanki wrócił do domu z pracy obwieścił mi dobrą nowinę. Okazało się, że ma dobrego przyjaciela w policji, gdzie udał się zaraz po skończeniu swojej zmiany.
- Poszperaliśmy trochę w dokumentach i na nasze szczęście okazało się, że w całych Stanach jest tylko jedna kobieta o takim nazwisku. – oznajmił z uśmiechem. – Oczywiście odpisałem jej adres, więc jeśli jesteś gotowa możemy do niej pojechać. – dodał po chwili. Nie czekając zbyt długo, razem z Chealsy i jej ojcem wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy pod właściwy adres. Wjeżdżając na właściwą ulicę, jechaliśmy powoli szukając odpowiedniej tabliczki, którą po chwili wypatrzyła blond włosa.
- To tutaj. – wskazała na budynek. – Zostawimy cię, w końcu musicie sobie wiele wyjaśnić. – powiedziała, puszczając do mnie oczko. – Jak by coś to dzwoń. Powodzenia Rosalie. – dodała. Pożegnałam się z nimi i opuściłam pojazd. Przez chwilę stałam w bezruchu na chodniku, wpatrując się w odjeżdżające czarne auto, którym się tutaj dostałam. Kiedy zniknęło za zakrętem, szybko weszłam po schodkach i stanęłam przez białymi drzwiami. Byłam przerażona, w końcu od czekającej mnie rozmowy zależał mój los. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedziałam co mam jej powiedzieć, jak zacząć. Przyleciałaś tutaj po to, aby ją odnaleźć. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam do drzwi.
***


Cześć kochane! Korzystając z okazji tego, że jeszcze mam ferie, które niestety wraz z poniedziałkiem zaznają końca, postanowiłam dodać kolejny rozdział. Mam cichą nadzieję, że chociaż Wam się podoba, bo ja sama mam co do niego mieszane uczucia. Nie wszystko zawsze będzie idealne - powtarzam to sobie dość często, ale cóż poradzić. Wiedzcie jedno, a mianowicie to, że starałam się jak mogłam. Jak myślicie, czy Rosalie odnajdzie swoją ciocię akurat teraz, o ile to w ogóle będzie miało miejsce? Na końcu bardzo, ale to bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem – to naprawdę daje ogromną motywację, a także za to, że dodajecie się do obserwatorów. Pozdrawiam i do zobaczenia następnym razem ;*

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Rozdział 1


*Oczami Rosalie

          Kiedy słońce powoli usuwało się w cień, by księżyc mógł wzejść i oświetlić swoim blaskiem jedno z piękniejszych miast na świecie, zachowując tą koleją rzeczy równowagę w przyrodzie, ja spacerowałam brzegiem Tamizy, rozmyślając o wydarzeniach na przestrzeni lat, mających miejsce w moim życiu. Czemu los wystawiał mnie na tyle trudnych prób? Nie wiem i zapewne nigdy się nie dowiem. Moje cierpienia zaczerpnęły początku od chwili śmierci jedynej bliskiej mi osoby, mojej mamy. Przyszła tak nagle, bez zapowiedzi. Jest to jedna z jej nieodłącznych cech. Dosięga nas lub naszych bliskich w tedy kiedy najmniej się jej spodziewamy.
          To już dziesiąty rok, odkąd odeszła do Domu Ojca, a ja w dalszym ciągu nie zdołałam pogodzić się z tym, że już jej nie ma i nigdy nie wróci na ten świat. Do dnia dzisiejszego odczuwam pewną pustkę po jej stracie. Pamiętam pierwsze emocjonalnie trudne chwile. Moment, w którym próbowałam ją obudzić, lecz na próżno się to zdało, a następnie pogrzeb, a także każdą przepłakaną chwilę, czy to za dnia, czy w nocy. Przez pierwsze lata żyłam łudząc się, że wróci i znów będzie tak jak dawniej. Może jakby była tutaj, ze mną, życie byłoby łatwiejsze? Nie mieliśmy za wiele krewnych, dlatego kiedy moja rodzicielka przeszła na ten drugi, obiecywany nam świat, w którym ponoć dopiero zaczyna się prawdziwe życie, nie miał się mną kto zająć przez co trafiłam do przyklasztornego sierocińca, prowadzonego przez siostry zakonne, a także jednego księdza. Przez pierwsze tygodnie unikałam jakiegokolwiek kontaktu z otaczającym mnie światem. Wolałam odizolować się od rzeczywistości, wszystkiego w moim najbliższym otoczeniu, zamykając się pośród czterech ścian i wypłakując w poduszkę, czyniąc z mojego życia niewolnika smutku i cierpienia. Z czasem zdałam sobie jednak sprawę, że czas upływa, idzie do przodu, bez możliwości cofnięcia go. To bo było nie wróci, nie powtórzy się po raz kolejny. W tedy przełamałam się, otworzyłam okno na otaczający mnie świat. Nawiązałam kontakty z ludźmi, podopiecznymi sierocińca, którzy zrozumieli mnie jak nikt inny. Wszystko to zapewne dlatego, że łączyła nas podobna sytuacja, nie mieliśmy rodziców.
          Życie stało się rutyną. Budziłam się rankiem, a wieczorem kładłam się spać, by każdego następnego dnia zachować tą kolejność. Jednak nie przeszkadzało mi to. Z biegiem czasu przestałam tak bardzo rozpamiętywać śmierć mojej mamy, gdyż wiedziałam, że jeszcze kiedyś się spotkamy, tam w niebie. Próbowałam żyć pełnią życia, starając się przy tym nie wracać myślami do smutnych zdarzeń z przeszłości, które mogłyby doprowadzić mnie do poprzedniego stanu, z którego trudno mi było wyjść. Nim się obejrzałam zleciało dziewięć lat, na przestrzeni których przyzwyczaiłam się do sierocińca, odnalazłam w nim dom, miejsce, w którym czułam się bezpieczna. Lecz to się zmieniło. Z braku pieniędzy, teren został wykupiony przez jednego z bogatszych ludzi w kraju. Na wiosnę według planów miało tu stanąć pole golfowe, a nas sieroty poumieszczać w innych placówkach. Najgorsze w tym wszystkim, że w innych miastach, położonych z dala od Londynu. Nie chciałam zostawiać mamy, do której na cmentarz przychodziłam niemalże codziennie, dlatego uciekłam zanim zdążyli mnie przenieść. Przez pierwsze tygodnie błąkałam się bezradnie po ulicach, stykając się z głodem, brudem i zimnem, a także z szyderstwem ze strony innych ludzi. Kres temu położyło znalezienie pracy w roli kelnerki w barze. Wraz z tą posadą otrzymałam jeden z pokojów gościnnych, mieszczących się na piętrze lokalu. Było to koło ratunkowe, jakie zostało podarowane mi przez los.
          Każdy kolejny dzień nie wyróżniał się na tle poprzednich. Odpracowanie swojej zmiany, a pomiędzy nimi długie spacery pośród dobrze znanych mi londyńskich zakamarków, pod czas których rozmyślałam nad nudą zapełniającą moje życie, czyniącą z niego jeden wielki bezsens. Wszystko to zaczęło się zmieniać od jednego z wyjątkowo zimnych wieczorów. Stałam za barem odpracowując swój dyżur, powoli zbliżając się do końca, z racji tego, że mieliśmy zamykać lokal. Nic szczególnego się nie działo, było pusto, brak klientów. W pewnym momencie drzwi się uchyliły. Ujrzałam w nich młodego, bardzo przystojnego chłopaka, który szukając schronienia przed deszczem zjawił się właśnie tutaj. Zamówił coś ciepłego do bicia, w celu rozgrzania się od środka. Zaczęliśmy rozmawiać, nie zwracając na nic uwagi. Nasza znajomość nie skończyła się jak to bywa wielu przypadkach, na jednym spotkaniu. Przychodził do mnie codziennie. Łączące nas relacje uległy diametralnej zmianie, w stosunkowo krótkim czasie staliśmy się przyjaciółmi. Czy to nie działo się za szybko? Może, jednak nie przeszkadzało mi to, ponieważ czułam się przy nim swobodnie, mogłam być sobą i nikogo nie musiałam udawać. Tak jakbym go znała od zawsze. Z biegiem czasu staliśmy się parą. Do momentu naszego pierwszego spotkania, zapomniałam co to znaczy być szczęśliwą, lecz on mi to przypomniał. Obdarzył uczuciem i dał tak bardzo ważne dla mnie poczucie bezpieczeństwa. Wydawało mi się, że będzie tak już zawsze, o czym każdego dnia mnie zapewniał. Jeden wieczór wszystko zepsuł, mój świat na nowo legną w gruzach. Po czterech pięknych miesiącach bycia razem odstawił mnie w kąt, dla kariery, którą chciał rozwijać. Następne kilka dni nie nadawałam się do niczego. Ciągle tylko płakałam. Znalazłam się w dołku, z którego trudno było wyjść. Wszystko mi go przypominało. Gdzie tylko nie spojrzałam widziałam jego twarz i te piękne oczy, w których niejednokrotnie się rozpływałam. Czułam na sobie jego usta, czułe pocałunki, którymi mnie obdarowywał kiedy tylko mógł. Słyszałam jego ciepły, melodyjny głos. Dotąd żyłam pięknym snem, z którego ktoś mnie wybudził, tym samym zmuszając do powrotu do szarej rzeczywistości. Po jakimś czasie w końcu wzięłam się w garść. Nie mogłam przepłakać reszty swojego życia. Wróciłam do pracy i do czynności sprzed kilku miesięcy tak jakby ostatnie wydarzenia nie miały nigdy miejsca, tyle że tym razem byłam smutniejsza niż wcześniej. Próbowałam wyrwać go ze swoich myśli, serca, lecz na próżno. Do dnia dzisiejszego mi to nie wyszło. Nie widzę innego wyjścia, jak się z tym pogodzić, w końcu o to w życiu chodzi. Jedni muszą cierpieć, by inni byli szczęśliwi. Między wszystkim musi zostać zachowany jakiś kontrast.
          Wybiła godzina dwudziesta, o czym przypomniało mi bicie big bena. Nie marnując więcej czasu udałam się w stronę miejsca, gdzie pracowałam, a także mieszkałam. Po upływie kilku minut doszłam na miejsce. Stałam pod niczym nie wyróżniającym się od innych budynkiem. Pchnęłam lekko skrzypiące drzwi i przeszłam przez próg, a następnie przez salę z kilkoma stolikami. Przy niektórych siedzieli klienci, czekający aż ktoś ich obsłuży. Lecz dzisiaj nie obchodziło mnie to. Moja zmiana skończyła się kilka godzin temu, co czyniło mnie wolnym.  Wychodząc po schodach, tym samym znajdując się na piętrze, odszukałam swój pokój, w którym gdy tylko się znalazłam, rzuciłam się na łóżko. Leżąc na mięciutkiej pościeli, bez celowo wpatrywałam się w biały sufit. Z bezczynności do mojej głowy zaczęło napływać kilkadziesiąt myśli, wspomnień, szczególnie tych złych, których od dłuższego czasu próbowałam się wyzbyć. Obróciłam się na drugi bok i swoje spojrzenie wlepiłam w fotografię, stojącą opartą o lampkę, stojącą na szafce nocnej. Przedstawiała dwie uśmiechnięte kobiety, które łączyła siostrzana więź. Młodsza, miała blond włosy spięte w wysokiego kucyka i niebieskie oczy, za to ta druga, starsza, piegowatą twarz, rude loki sięgające po ramiona i brązowe tęczówki. Były to moja mama i ciocia, której nie poznałam, gdyż mieszka zupełnie w innej części świata, tak dokładniej w Nowym Jorku. W tej chwili w mojej głowie narodził się pewien pomysł. Czemu by tak nie polecieć do Stanów i zacząć nowe życie? Znaleźć ciotkę? Powoli podniosłam się z łóżka i podeszłam w stronę okna. Siadając na parapecie i wyglądając zza szybę, zaczęłam intensywnie nad tym myśleć. W sumie nic, ani nikt mnie tutaj nie trzyma. Zresztą gorzej już być nie może.
          Schylając się, wyciągnęłam spod łóżka białą walizeczkę i podchodząc z nią do szafy, zaczęłam pakować do niej swoje rzeczy. Na szczęście nie miałam ich zbyt dużo, przez co nie miałam zbytniego problemu z pomieszczeniem wszystkiego co posiadam. Zasuwając zamkiem bagaż, chwyciłam go za rączkę od uchwytu i udałam się ku drzwiom. Ostatni raz rozglądnęłam się po pokoju w celu sprawdzenia czy czegoś przez przypadek nie zapomniałam, a także przy pożegnać się z widokiem pomieszczenia, w którym dość długo gościłam. Uśmiechając się sama do siebie, przekręciłam klamkę i otwierając drzwi, wyszłam ze swojej sypialni, tym samym znajdując się na wąskim korytarzu. Ostrożnie zeszłam po schodach i ciągnąc za sobą walizkę, udałam się do gabinetu mojej szefowej. Wzięłam głęboki wdech i zapukałam w mahoniowe drzwi i nie czekając na odpowiedź weszłam do środka. Za biurkiem siedziała dwudziestopięcioletnia kobieta. Miała długie blond włosy i zielone oczy, a poza tym bardzo dobre serce. W końcu to ona uratowała mnie od życia na ulicy. Była jak zwykle pochłonięta sprawami lokalu.
- Dzień dobry. – przywitałam ją z uśmiechem. – Czy mogłabym zając pani chwilkę? – zapytałam.
- Oczywiście Rosalie. Usiądź. – odpowiedziała, a następnie gestem ręki wskazała na fotel. – Czy coś się stało? – spytała z troską, patrząc na bagaż stojący obok mnie.
- Właściwie to nic. – odparłam. – Po prostu doszłam do wniosku, że nic mnie już nie trzyma w Anglii i chciałabym zacząć nowe życie, z dala od tego miasta.
- Wyjeżdżasz? Ale dokąd? – dopytywała.
- Do Nowego Jorku. Mam tam ciocię, którą postaram się odnaleźć.
- Będę trzymała za ciebie kciuki. – powiedziała, po czym wstała i podeszła do mnie. Również uczyniłam to samo. Kobieta przytuliła mnie do siebie.
- Dziękuję za wszystko co pani dla mnie zrobiła. Zawszę będę o tym pamiętała. – czułam jak powoli zbiera mi się na płacz. Nie lubiłam pożegnań.
- Nie ma za co. – obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem. – Zawsze jesteś tutaj mile widziana. – dodała. Oddałam jej kluczyk od swojego pokoju i jeszcze raz się z nią żegnając, wyszłam z pomieszczenia, a następnie udałam się ku drzwiom wyjściowym z baru, miejsca, gdzie do dnia dzisiejszego pracowałam, a także mieszkałam. Kiedy znalazłam się przed budynkiem, złapałam przejeżdżającą taksówkę i podałam kierowcy adres cmentarza, na którym spoczywała moja mama.
- Czy mógłby pan tutaj na mnie poczekać? Dosłownie chwileczkę? – poprosiłam taksówkarza po dojeździe na miejsce. Lekko skinął głową na znak, że się zgadza. Nie tracąc zbędnie czasu, opuściłam samochód. Przekraczając mury cmentarne, udałam się ku alei, na której znajdował się grób mojej mamy. Dobrze znałam drogę, więc nie przeszkadzało mi to, że było już ciemno. Dochodząc na miejsce, zaczęłam od zmówienia modlitwy za jej duszę. Kiedy skończyłam, w ciszy przyglądałam się nagrobkowi, pod którego płytą spoczywała moja rodzicielka. Po moich policzkach pociekły słone zły. Bolało mnie to, że już nie będę mogła do niej przyjść, pomodlić się, a także porozmawiać jak to miałam w zwyczaju. Jednak wiem, że ona mimo to, że jej ciało zakopane jest pod grubą warstwą tej ziemi, zawsze będzie przy mnie, w końcu jest w moim sercu. – Kocham cię mamusiu. – wyszeptałam, dotykając zimnej marmurowej płyty, po czym odwróciłam się i z trudem odeszłam.
          Weszłam do taksówki, usadawiając się wygodnie w fotelu i ocierając mokre od łez policzki.
- Wszystko w porządku? – spytał kierowca, a w jego głosie dało się usłyszeć nutkę troski.
- Tak. – odparłam. – Możemy jechać. – dodałam, podając adres lotniska. Po półgodzinnej drodze dotarliśmy na miejsce. Zapłaciłam za kurs, wyciągnęłam walizkę z bagażnika i dziękując, pożegnałam się z taksówkarzem. Stojąc w bezruchu, wpatrywałam się w odjeżdżający samochód. Po jego zniknięciu z zasięgu mojego wzroku, odwróciłam się przodem do ogromnego budynku lotniska i biorąc głęboki wdech, udałam się ku wejściu. Przeszłam przez szklane drzwi i podeszłam do jednej z kas. Na moje szczęście było jeszcze jedno wolne miejsce na najbliższy lot, bezpośrednio do Nowego Jorku. Miałam niewiele czasu do odlotu. Ciągnąc za sobą walizkę udałam się w kierunku odprawy.
          Stojąc już przed latającą maszyną, zawahałam się przez chwilę. Wiedziałam, że ta bezmyślna decyzja może mieć wpływ na moje życie. Jeśli tego nie zrobię, nie wsiądę do samolotu, nigdy nie dowiem się jaki. Nie mam nic do stracenia. Z szerokim uśmiechem na twarzy weszłam na pokład i zajęłam wyznaczone miejsce przy oknie. Po paru minutach wznieśliśmy się w przestworza. Opierając głowę o szybę, jednocześnie spoglądałam na dobrze znane mi miejsca, które z każdą kolejną chwilą stawały się coraz mniejsze. Stolica Wielkiej Brytanii w blasku księżyca wyglądała przepięknie. Mimo tego, że uciekam jak najdalej stąd, z miasta, w którym wiele się nacierpiałam, ale co ważniejsze przyszłam na świat oraz wychowałam, na stałe zapisze się w moim sercu. Londyn, moje miejsce na ziemi, moja mała ojczyzna, zawsze będzie jakąś cząstką mnie. Tego nikt i nic nie zmieni. Po policzku spłynęła pojedyncza łza, której pozwoliłam popłynąć dalej. Chociaż jeszcze przez te parę sekund jestem w tym mieście, to i tak już zaczynam tęsknić. Czy kiedykolwiek tutaj wrócę? Tego nikt nie jest w stanie przewidzieć…
***

Wiatm Was na moim kolejnym blogu! Pierwsze przemówienie jest zazwyczaj najtrudniejsze, przynajmniej dla mnie. Tak więc mam nadzieję, że spodobał się Wam pierwszy rozdział. Osobiście jestem z niego nawet zadowolona, co nie często się u mnie zdaża. Zachęcam Was do dodawania się do obserwatorów i pozostawiania swojej opini w komentarzu. Pozdrawiam i do zobaczenia w następnym rozdziale ;*

sobota, 19 stycznia 2013

Postacie


 

Imię i nazwisko: Rosalie Montgomery
Data urodzenia: 24.01.1994 rok
Miejsce urodzenia: Londyn, Wielka Brytania


Imię i nazwisko: Chealsy Jones
Data urodzenia: 05.03.1994 rok
Miejsce urodzenia: Nowy Jork, Stany Zjednoczone


Imię i nazwisko: Jessica Forks
Data urodzenia: 03.11.1994 rok
Miejsce urodzenia: Nowy Jork, Stany Zjednoczone


Imię i nazwisko: Scarlett Adams
Data urodzenia: 31.07.1994 rok
Miejsce urodzenia: Nowy Jork, Stany Zjednoczone


Imię i nazwisko: Louis Tomlinson
Data urodzenia: 24.12.1991 rok
Miejsce urodzenia: Doncaster, Wielka Brytania


Imię i nazwisko: Liam Payne
Data urodzenia: 29.08.1993 rok
Miejsce urodzenia: Wolverhampton, Wielka Brytania


Imię i nazwisko: Niall Horan
Data urodzenia: 13.09.1993 rok
Miejsce urodzenia: Mullingar, Irlandia


Imię i nazwisko: Harry Styles
Data urodzenia: 01.02.1994 rok
Miejsce urodzenia: Holmes Chapel, Wielka Brytania


Imię i nazwisko: Zayn Malik
Data urodzenia: 12.01.1993 rok
Miejsce urodzenia: Bradford, Wielka Brytania


Imię i nazwisko: Danielle Peazer
Data urodzenia: 10.06.1988 rok
Miejsce urodzenia: Londyn, Wielka Brytania

 

Imię i nazwisko: Eleonor Calder
Data urodzenia: 16.07.1992 rok
Miejsce urodzenia: Londyn, Wielka Brytania


Imię i nazwisko: Perrie Edwards
Data urodzenia: 10.07.1993 rok
Miejsce urodzenia: South Shields, Wielka Brytania