Jeszcze niecały miesiąc temu, sama do końca nie
wierzyłam w to, że dziewczyny przystaną na mojej propozycji i całą czwórką
zamieszkamy właśnie tutaj. Los Angeles, zwane także miastem aniołów, czy też
negatywów, to zdecydowanie jedno z najpiękniejszych zakątków naszej planety.
Ponadto mówi się, że to właśnie tutaj spełniają się wszelkie marzenia.
Po wyjściu z ogromnego budynku lotniska, na którym wylądowałyśmy, kiedy słońce powoli zaczynało zmierzać ku zachodowi, nie obyło się bez słów wyrażających zachwyt na pierwsze widoki, jakie ukazało nam miasto oraz sam fakt, że jesteśmy w końcu na miejscu. Od dnia, w którym wspólnie podjęłyśmy ostateczną decyzję w sprawie przeprowadzki do Los Angeles, z jednej strony było nam smutno opuszczać Nowy Jork, gdzie miałyśmy swoje rodziny, a także trójka z nas spędziła całe swoje życie, ale jednocześnie nie mogłyśmy się wręcz doczekać na ten dzień, który wypadł właśnie dzisiaj. To właśnie od tego momentu, dla każdej z nas rozpoczyna się nowy etap w życiu. Kiedy z zapartym tchem, zdołałyśmy nacieszyć nasze spojrzenia krajobrazem najbliższej okolicy, złapałyśmy taksówkę i włożywszy nasze walizki do bagażnika, pośpiesznie zajęłyśmy miejsca na siedzeniach żółtego samochodu i podając kierowcy adres, ruszyliśmy w drogę.
Opierając się głową o nagrzaną szybę, znajdującą się po mojej lewej stronie, wsłuchiwałam się w słowa, dobrze znanej mi, piosenki Taylor Swift, jednocześnie kątem oczu spoglądałam na zostawiane przez nas w tyle miejsca, które zapewne z upływem kilku dni, poświęconych na zaaklimatyzowanie się, zwiedzimy. Na samą myśl o dokładniejszym poznaniu miasta, skąpanego w gorącym, kalifornijskim słońcu, w którym powstało tak wiele znanych na całym świecie dzieł, nie tylko filmowych, oraz o tych wszystkich plażach, już nie mogłam się doczekać.
Po upływie kilkudziesięciu minut, podczas których nie odezwałyśmy się do siebie ani jednym słowem, dojechałyśmy na miejsce, a mianowicie wzgórze, na którym między innymi wznosił się słynny napis Hollywood, a tak dokładniej jego zamieszkiwaną część. Pośpiesznie wychodząc z samochodu, wyjęłyśmy nasze wszystkie bagaże i płacąc taksówkarzowi za kurs, odprowadziłyśmy odjeżdżający samochód wzrokiem, dopóki nie zniknął nam z pola widzenia. Kiedy tak się stało, skierowałyśmy nasze spojrzenia na stojący przed nami, średniej wielkości, dom z numerem sto dwudziestym trzecim, do którego dobudowany był niewielki garaż. Ściany budowli pomalowane zostały głównie białą farbą, zaś w niektórych miejscach pokryte były drewnianymi deskami lub niewielkimi cegiełkami w odcieniach szarości. Dach wyłożono czarną dachówką. Na podwórku nie rosło za wiele roślin, głównie małe zielone krzaczki. Większą część przedniego terytorium, zajmował podjazd. Mimo, że od bardzo dawna, ten dom należał do mojej rodziny, to osobiście nigdy tutaj nie byłam. Widziałam go jedynie na zdjęciach w albumie mojego dziadka, gdyż właśnie do niego należała ta posiadłość, z którą wiązała się pewna, znacząca w jego życiu, historia.
- Skąd wy macie taki dom?! Jeszcze w takim miejscu! – spytała Jessica z niepohamowaną ciekawością, niemalże krzycząc mi do ucha, co spowodowało lekkie wzdrygnięcie.
- Nigdy nie wspominałam wam o tym, że mój, świętej pamięci, dziadek, zawsze marzył o karierze sławnego reżysera. Wszystkie oszczędności włożył w ten dom, lecz sam niedługo po jego skończeniu zmarł na raka płuc. – odpowiedziałam, nie odrywając spojrzenia od naszego nowego miejsca zamieszkania.
- Czyli dlatego chcesz zostać reżyserem? Bo chcesz spełnić marzenia swojego dziadka? – zadała mi pytanie Rosalie, bacznie mi się przyglądając, zresztą tak jak pozostała dwójka. Obdarowałam blondynkę lekkim uśmiechem, po czym wzięłam głęboki oddech, następnie wypuszczając powietrze nosem.
- Pamiętacie, jak rozważałam wszystkie możliwe kierunki, w których chciałam się kształcić? – spytałam, a dziewczyny lekko skinęły głowami. – Dopiero w tedy dowiedziałam się, że bycie znanym reżyserem było również marzeniem mojego dziadka, którego ledwo co pamiętam. To miało wpływ na mój wybór. Idąc w jego ślady, czuję się tak jak by był przy mnie. – dodałam.
Stojąc pod mahoniowymi drzwiami, gorączkowo przegrzebywałam swoją czarną torebkę, w poszukiwaniu kluczy do naszego nowego domu. Po upływie niecałych dwóch minut, które dla każdej z nas dłużyły się w nieskończoność, znalazłam małą, stalową zgubę. Wkładając ją do, przeznaczonej w tym celu dziurki, przekręciłam kluczem dwa pełne obroty w prawo i naciskając na mosiężną klamkę, pchnęłam lekko drzwi, które po chwili otwierając się na oścież, odsłoniły nam niewielki hol. Powoli przechodząc przez próg, dokładnie przyglądałyśmy się pierwszemu pomieszczeniu. Jego ściany, do których przybite były przeróżne fotografie przedstawiające, przedstawiające wszystko w palecie szarości, pomalowane zostały na ciemniejszy odcień beżu, za to sufit na biało. Na samym środku, przymocowany do niego był niewielki żyrandol, tego samego koloru, co ściana z której zwisał. Składał się z dziesięciu żarówek, które swoim kształtem przypominały świeczki. Kręte, śnieżnobiałe schodki, które przed upadkiem zabezpieczała barierka w tym samym kolorze z czarną poręczą, prowadziły zarówno do piwnicy, jak i na piętro. Naprzeciwko wejścia do pomieszczenia położonego na dole, stał biały, marmurowy kominek. Pewną część podłogi, w postaci bardzo jasnobrązowego parkietu, przykrywał cienki, biały dywanik, z brązowym znakiem w jego centralnej części.
Zostawiając walizki w przedpokoju, przeszłyśmy do drugiego pomieszczenia, które od holu odgradzała biała, drewniana framuga. Był to dość duży salon z białymi ścianami. Przy samej ścianie, na której wisiał obraz przedstawiający Los Angeles z lotu ptaka, stała, obita skorą, czarna, długa sofa. Po jej bokach umiejscowione zostały jasnobrązowe komody z niewieloma książkami, wazonami, figurkami i kilkoma skrzynkami. Przed sofą, na dywanie imitującym skórę zebry, stała ława wykonana z tego samego drewna, co niemalże sięgające sufitu, komody. Stała na niej porcelanowa lampka z kremowym, rozłożystym abażurem. Po obu stronach niewysokiego stolika, stały osobowe, karmelowe fotele, również jak sofa obite skórą. Leżały na nich białe poduszki w czarne kropki i na odwrót. Do ściany naprzeciwko, przymocowany został, dłuży, płaski telewizor. Oczywiście nie obeszło się od przetestowania siedzeń i dotknięcia wszystkiego, co wpadło w ręce.
Kolejnym pomieszczeniem, oddzielonym od salonu takimi samymi framugami co hol, był wąski korytarzyk w kształcie kwadratu, z białymi ścianami i oknem. Przysłaniały je śnieżnobiałe, koronkowe firanki oraz karmelowe zasłony. Stał tam jedynie mały, czarny stolik ze szklanym flakonem na kwiaty oraz ramką z czarnobiałym zdjęciem, przedstawiającym zatłoczone miasto. Po jednej stronie znajdowały się białe drzwi, a po drugiej framuga, która była tak często spotykanym przejściem w tym domu.
- To gdzie najpierw? – spytałam dziewczyn, rozglądając się kolejno w prawo, a potem w lewo. Rosalie i Chealsy równocześnie wzruszyły ramionami, nic przy tym nie mówiąc i spojrzały na Jess, która przewracając teatralnie oczami, chcąc zaoszczędzić na czasie, ruchem głowy wskazała na ścianę z białą, drewnianą framugą, niedługo potem przez nią przechodząc. Szybko zrobiłyśmy to co nasza przyjaciółka, tym samym całą czwórką znajdując się, w trochę mniejszej od salonu, kuchni połączonej z jadalnią. Było to pomieszczenie kolorystycznie podobne do holu. Większą część poświęcono na kuchnię, która składała się z szeregu przyziemnych, jak i przybitych do ściany, półek, kuchenki, którą od lodówki oddzielało cargo. Na blatach poustawiane były różne urządzenia, niezbędne w przygotowywaniu, zarówno napoi, jak i potraw. Na szczęście pewną część, przeznaczona została na swobodne poruszanie się po pomieszczeniu, na wypadek gdyby większość z nas chciała przygotować sobie posiłek w tym samym czasie. Po drugiej stronie, w zachowanym od ściany odstępie, stał czteroosobowy stół z równo dosuniętymi krzesłami z oparciem. Wszystkie meble zostały wykonane z tego samego drewna. Okna w pomieszczeniu przysłaniały białe rolety, spuszczone do połowy, a na parapetach stały żółte storczyki. W części jadalni, znajdowały się drzwi, umożliwiające przejście na tylną część posesji.
Pomieszczeniem naprzeciwko kuchni, okazał się gabinet połączony z domową biblioteczką. Przed kremową ścianą ze średniej wielkości oknem, przysłoniętym w połowie śnieżnobiałą firanką, stał obrotowy fotel, obity czerwoną skórą i biurko, wykonane z jasnego drewna, jak reszta mebli w tym pomieszczeniu. Stół złożony był z czterech szuflad po każdej stronie. Na blacie stała niewielka, kremowa lampka, czarny laptop oraz zapas każdego koloru długopisów oraz różnej miękkości ołówków. Ściany dookoła przysłonięte zostały komodami, na których półkach znajdowały się różnogatunkowe książki, a także encyklopedie, czy słowniki.
Po obejrzeniu w całości części na parterze, wchodząc na górę, zamiast udać się zobaczyć swoje pokoje, wyszłyśmy na, ciut większy od holu, balkon. Znajdowały się na nim dwa dwuosobowe fotele, stojące naprzeciw siebie. Pomiędzy nimi stał prostokątny stolik. Widok z niego był nieziemski. Obejmował swoim zasięgiem dolną część wzgórza, na którym mieszkałyśmy, a także poniekąd widać było oddalone miasto.
- Tutaj jest niesamowicie! – wykrzyczała Jessica, opierając się o barierkę. – Dom jest urządzony jak w filmie. Może być tylko problem z jedną łazienką, ale jakoś damy radę. – podsumowała, po czym wszystkie wybuchłyśmy gromkim śmiechem.
Po wyjściu z ogromnego budynku lotniska, na którym wylądowałyśmy, kiedy słońce powoli zaczynało zmierzać ku zachodowi, nie obyło się bez słów wyrażających zachwyt na pierwsze widoki, jakie ukazało nam miasto oraz sam fakt, że jesteśmy w końcu na miejscu. Od dnia, w którym wspólnie podjęłyśmy ostateczną decyzję w sprawie przeprowadzki do Los Angeles, z jednej strony było nam smutno opuszczać Nowy Jork, gdzie miałyśmy swoje rodziny, a także trójka z nas spędziła całe swoje życie, ale jednocześnie nie mogłyśmy się wręcz doczekać na ten dzień, który wypadł właśnie dzisiaj. To właśnie od tego momentu, dla każdej z nas rozpoczyna się nowy etap w życiu. Kiedy z zapartym tchem, zdołałyśmy nacieszyć nasze spojrzenia krajobrazem najbliższej okolicy, złapałyśmy taksówkę i włożywszy nasze walizki do bagażnika, pośpiesznie zajęłyśmy miejsca na siedzeniach żółtego samochodu i podając kierowcy adres, ruszyliśmy w drogę.
Opierając się głową o nagrzaną szybę, znajdującą się po mojej lewej stronie, wsłuchiwałam się w słowa, dobrze znanej mi, piosenki Taylor Swift, jednocześnie kątem oczu spoglądałam na zostawiane przez nas w tyle miejsca, które zapewne z upływem kilku dni, poświęconych na zaaklimatyzowanie się, zwiedzimy. Na samą myśl o dokładniejszym poznaniu miasta, skąpanego w gorącym, kalifornijskim słońcu, w którym powstało tak wiele znanych na całym świecie dzieł, nie tylko filmowych, oraz o tych wszystkich plażach, już nie mogłam się doczekać.
Po upływie kilkudziesięciu minut, podczas których nie odezwałyśmy się do siebie ani jednym słowem, dojechałyśmy na miejsce, a mianowicie wzgórze, na którym między innymi wznosił się słynny napis Hollywood, a tak dokładniej jego zamieszkiwaną część. Pośpiesznie wychodząc z samochodu, wyjęłyśmy nasze wszystkie bagaże i płacąc taksówkarzowi za kurs, odprowadziłyśmy odjeżdżający samochód wzrokiem, dopóki nie zniknął nam z pola widzenia. Kiedy tak się stało, skierowałyśmy nasze spojrzenia na stojący przed nami, średniej wielkości, dom z numerem sto dwudziestym trzecim, do którego dobudowany był niewielki garaż. Ściany budowli pomalowane zostały głównie białą farbą, zaś w niektórych miejscach pokryte były drewnianymi deskami lub niewielkimi cegiełkami w odcieniach szarości. Dach wyłożono czarną dachówką. Na podwórku nie rosło za wiele roślin, głównie małe zielone krzaczki. Większą część przedniego terytorium, zajmował podjazd. Mimo, że od bardzo dawna, ten dom należał do mojej rodziny, to osobiście nigdy tutaj nie byłam. Widziałam go jedynie na zdjęciach w albumie mojego dziadka, gdyż właśnie do niego należała ta posiadłość, z którą wiązała się pewna, znacząca w jego życiu, historia.
- Skąd wy macie taki dom?! Jeszcze w takim miejscu! – spytała Jessica z niepohamowaną ciekawością, niemalże krzycząc mi do ucha, co spowodowało lekkie wzdrygnięcie.
- Nigdy nie wspominałam wam o tym, że mój, świętej pamięci, dziadek, zawsze marzył o karierze sławnego reżysera. Wszystkie oszczędności włożył w ten dom, lecz sam niedługo po jego skończeniu zmarł na raka płuc. – odpowiedziałam, nie odrywając spojrzenia od naszego nowego miejsca zamieszkania.
- Czyli dlatego chcesz zostać reżyserem? Bo chcesz spełnić marzenia swojego dziadka? – zadała mi pytanie Rosalie, bacznie mi się przyglądając, zresztą tak jak pozostała dwójka. Obdarowałam blondynkę lekkim uśmiechem, po czym wzięłam głęboki oddech, następnie wypuszczając powietrze nosem.
- Pamiętacie, jak rozważałam wszystkie możliwe kierunki, w których chciałam się kształcić? – spytałam, a dziewczyny lekko skinęły głowami. – Dopiero w tedy dowiedziałam się, że bycie znanym reżyserem było również marzeniem mojego dziadka, którego ledwo co pamiętam. To miało wpływ na mój wybór. Idąc w jego ślady, czuję się tak jak by był przy mnie. – dodałam.
Stojąc pod mahoniowymi drzwiami, gorączkowo przegrzebywałam swoją czarną torebkę, w poszukiwaniu kluczy do naszego nowego domu. Po upływie niecałych dwóch minut, które dla każdej z nas dłużyły się w nieskończoność, znalazłam małą, stalową zgubę. Wkładając ją do, przeznaczonej w tym celu dziurki, przekręciłam kluczem dwa pełne obroty w prawo i naciskając na mosiężną klamkę, pchnęłam lekko drzwi, które po chwili otwierając się na oścież, odsłoniły nam niewielki hol. Powoli przechodząc przez próg, dokładnie przyglądałyśmy się pierwszemu pomieszczeniu. Jego ściany, do których przybite były przeróżne fotografie przedstawiające, przedstawiające wszystko w palecie szarości, pomalowane zostały na ciemniejszy odcień beżu, za to sufit na biało. Na samym środku, przymocowany do niego był niewielki żyrandol, tego samego koloru, co ściana z której zwisał. Składał się z dziesięciu żarówek, które swoim kształtem przypominały świeczki. Kręte, śnieżnobiałe schodki, które przed upadkiem zabezpieczała barierka w tym samym kolorze z czarną poręczą, prowadziły zarówno do piwnicy, jak i na piętro. Naprzeciwko wejścia do pomieszczenia położonego na dole, stał biały, marmurowy kominek. Pewną część podłogi, w postaci bardzo jasnobrązowego parkietu, przykrywał cienki, biały dywanik, z brązowym znakiem w jego centralnej części.
Zostawiając walizki w przedpokoju, przeszłyśmy do drugiego pomieszczenia, które od holu odgradzała biała, drewniana framuga. Był to dość duży salon z białymi ścianami. Przy samej ścianie, na której wisiał obraz przedstawiający Los Angeles z lotu ptaka, stała, obita skorą, czarna, długa sofa. Po jej bokach umiejscowione zostały jasnobrązowe komody z niewieloma książkami, wazonami, figurkami i kilkoma skrzynkami. Przed sofą, na dywanie imitującym skórę zebry, stała ława wykonana z tego samego drewna, co niemalże sięgające sufitu, komody. Stała na niej porcelanowa lampka z kremowym, rozłożystym abażurem. Po obu stronach niewysokiego stolika, stały osobowe, karmelowe fotele, również jak sofa obite skórą. Leżały na nich białe poduszki w czarne kropki i na odwrót. Do ściany naprzeciwko, przymocowany został, dłuży, płaski telewizor. Oczywiście nie obeszło się od przetestowania siedzeń i dotknięcia wszystkiego, co wpadło w ręce.
Kolejnym pomieszczeniem, oddzielonym od salonu takimi samymi framugami co hol, był wąski korytarzyk w kształcie kwadratu, z białymi ścianami i oknem. Przysłaniały je śnieżnobiałe, koronkowe firanki oraz karmelowe zasłony. Stał tam jedynie mały, czarny stolik ze szklanym flakonem na kwiaty oraz ramką z czarnobiałym zdjęciem, przedstawiającym zatłoczone miasto. Po jednej stronie znajdowały się białe drzwi, a po drugiej framuga, która była tak często spotykanym przejściem w tym domu.
- To gdzie najpierw? – spytałam dziewczyn, rozglądając się kolejno w prawo, a potem w lewo. Rosalie i Chealsy równocześnie wzruszyły ramionami, nic przy tym nie mówiąc i spojrzały na Jess, która przewracając teatralnie oczami, chcąc zaoszczędzić na czasie, ruchem głowy wskazała na ścianę z białą, drewnianą framugą, niedługo potem przez nią przechodząc. Szybko zrobiłyśmy to co nasza przyjaciółka, tym samym całą czwórką znajdując się, w trochę mniejszej od salonu, kuchni połączonej z jadalnią. Było to pomieszczenie kolorystycznie podobne do holu. Większą część poświęcono na kuchnię, która składała się z szeregu przyziemnych, jak i przybitych do ściany, półek, kuchenki, którą od lodówki oddzielało cargo. Na blatach poustawiane były różne urządzenia, niezbędne w przygotowywaniu, zarówno napoi, jak i potraw. Na szczęście pewną część, przeznaczona została na swobodne poruszanie się po pomieszczeniu, na wypadek gdyby większość z nas chciała przygotować sobie posiłek w tym samym czasie. Po drugiej stronie, w zachowanym od ściany odstępie, stał czteroosobowy stół z równo dosuniętymi krzesłami z oparciem. Wszystkie meble zostały wykonane z tego samego drewna. Okna w pomieszczeniu przysłaniały białe rolety, spuszczone do połowy, a na parapetach stały żółte storczyki. W części jadalni, znajdowały się drzwi, umożliwiające przejście na tylną część posesji.
Pomieszczeniem naprzeciwko kuchni, okazał się gabinet połączony z domową biblioteczką. Przed kremową ścianą ze średniej wielkości oknem, przysłoniętym w połowie śnieżnobiałą firanką, stał obrotowy fotel, obity czerwoną skórą i biurko, wykonane z jasnego drewna, jak reszta mebli w tym pomieszczeniu. Stół złożony był z czterech szuflad po każdej stronie. Na blacie stała niewielka, kremowa lampka, czarny laptop oraz zapas każdego koloru długopisów oraz różnej miękkości ołówków. Ściany dookoła przysłonięte zostały komodami, na których półkach znajdowały się różnogatunkowe książki, a także encyklopedie, czy słowniki.
Po obejrzeniu w całości części na parterze, wchodząc na górę, zamiast udać się zobaczyć swoje pokoje, wyszłyśmy na, ciut większy od holu, balkon. Znajdowały się na nim dwa dwuosobowe fotele, stojące naprzeciw siebie. Pomiędzy nimi stał prostokątny stolik. Widok z niego był nieziemski. Obejmował swoim zasięgiem dolną część wzgórza, na którym mieszkałyśmy, a także poniekąd widać było oddalone miasto.
- Tutaj jest niesamowicie! – wykrzyczała Jessica, opierając się o barierkę. – Dom jest urządzony jak w filmie. Może być tylko problem z jedną łazienką, ale jakoś damy radę. – podsumowała, po czym wszystkie wybuchłyśmy gromkim śmiechem.
*Oczami Louisa
Kiedy na zewnątrz zapanowała ciemność, siedziałem
zamknięty pośród czterech ścian swojego pokoju, na podłodze, plecami opierając
się o wykonane z drewna, drzwi. Było to dosyć przestronne pomieszczenie z białymi
ścianami, do których przybite były różne fotografie przedstawiające
poszczególne etapy mojego życia. Podłogę wyłożoną z ciemnobrązowych paneli,
przykrywał biały, milutki w dotyku, dywan. Naprzeciw miejsca, w którym
aktualnie się znajdowałem, stało czarne łóżko, a po jego obu stronach szafki
nocne. Jedna z małą lampką, a druga z budzikiem. Przy jednej ścianie, z lewej
strony łóżka, znajdowały się dwie, duże szafy, w których ledwo co mieściły się
moje ubrania. Przy przeciwnej stronie, znajdował się fotel, obity białą skórą,
oraz dwa okna, na którego parapetach stały przeróżne gatunki roślin, wnoszących
tak wiele w to pomieszczenie.
Charakterystyczny dźwięk kropel rozbijających się o okienną szybę, połączone z moim nierównym oddechem, to jedyne co dało się słyszeć. Brak włączonej lampki, rekompensowały mi jasne błyski piorunów, które w różnych odstępach czasowych, rozświetlały całe pomieszczenie. W obu dłoniach trzymałem fotografię, której miejsce przypisane było na jednej z szafek nocnych. Nie musiałem w cale na nią patrzeć, gdyż obraz przedstawianej na niej osoby, został trwale zapisany w mojej pamięci.
Moje wszystkie myśli poświęcone były Eleonor Calder, dziewczynie z fotografii. Osobie, którą darzyłem wielkim uczuciem. Czy to była prawdziwa miłość? Czy ona była tą jedyną, której strata czyni życie pozbawionym jakiegokolwiek sensu? Poniekąd wydawało mi się, że tak. Szatynka o pięknych brązowych tęczówkach, była dla mnie bardzo ważna. Jej najmniejszy gest, sprawiał, że na mojej twarzy pojawiał się znikąd uśmiech. Jak nie wielu, potrafiła podnieść mnie na duchu, a także świetnie rozumiała. Kochałem ją i nadal kocham. Może dlatego bez zbędnych oporów pozwoliłem jej odejść, chcąc ją uchronić przed światem, w który wstąpiła zostając moją dziewczyną?
Charakterystyczny dźwięk kropel rozbijających się o okienną szybę, połączone z moim nierównym oddechem, to jedyne co dało się słyszeć. Brak włączonej lampki, rekompensowały mi jasne błyski piorunów, które w różnych odstępach czasowych, rozświetlały całe pomieszczenie. W obu dłoniach trzymałem fotografię, której miejsce przypisane było na jednej z szafek nocnych. Nie musiałem w cale na nią patrzeć, gdyż obraz przedstawianej na niej osoby, został trwale zapisany w mojej pamięci.
Moje wszystkie myśli poświęcone były Eleonor Calder, dziewczynie z fotografii. Osobie, którą darzyłem wielkim uczuciem. Czy to była prawdziwa miłość? Czy ona była tą jedyną, której strata czyni życie pozbawionym jakiegokolwiek sensu? Poniekąd wydawało mi się, że tak. Szatynka o pięknych brązowych tęczówkach, była dla mnie bardzo ważna. Jej najmniejszy gest, sprawiał, że na mojej twarzy pojawiał się znikąd uśmiech. Jak nie wielu, potrafiła podnieść mnie na duchu, a także świetnie rozumiała. Kochałem ją i nadal kocham. Może dlatego bez zbędnych oporów pozwoliłem jej odejść, chcąc ją uchronić przed światem, w który wstąpiła zostając moją dziewczyną?
Podczas, gdy na zewnątrz szalał porywisty wiatr,
któremu towarzyszyły intensywne opady deszczy, siedzieliśmy w jednej z
londyńskich kawiarenek, dopijając zamówione przez nas gorące herbaty. Nigdy
wcześniej nie byłem w tym miejscu, i pewnie nie znalazł bym się tutaj, gdyby
nie dzisiejsze warunki pogodowe, do których byłem już przyzwyczajony.
- Louis. – wypowiedziała słabym głosem moje imię, trzymając swoją ciepłą dłoń na mojej. – One nie pozwalają mi normalnie funkcjonować. Myślałam, a może wręcz się łudziłam, że z czasem odpuszczą, zresztą ty tak samo. – zaczęła. Cały czas patrzyła się mi prosto w oczy. – Ja już mam dosyć. Nie mogę tak dużej żyć. – oznajmiła, a po jej nieskazitelnej twarzy, spłynęła samotna łza. Łza bólu i rozpaczy. – Ponadto zauważyłam, że moje problemy zaczynają odbijać się także na tobie. Przeze mnie powoli oddalasz się od swoich fanów, którzy są częścią twojego życia.
- Tak, ale ty również jesteś częścią mojego życia. – powiedziałem, lekko się do niej uśmiechając. – Nie chcę cię stracić. – wyszeptałem. Na chwilę pomiędzy nami, zapanowała cisza. – Wiem i rozumiem to, że cierpisz. W końcu w niczym nie zawiniłaś, a one mimo to, tak cię traktują. Jeszcze dołożyć do tego ten nieszczęsny wyjazd, przez który musisz zostać tutaj sama.
- Ja to wszystko rozumiem, to nie jest tylko zwykła praca, ale okazja do spełnienia twoich marzeń. To o to przecież w życiu chodzi. To jest najważniejsze. – dopowiedziała, dodając mi tymi słowami motywacji.
- Pamiętaj, że wystarczy jedno twoje słowo, i mogę z tego wszystkiego zrezygnować. Dla ciebie. – przypomniałem jej to, co dość często jej powtarzałem, widząc jak przejmuje się wszystkimi złośliwościami moich ,,fanów’’.
- Nie mów tak. – odpowiedziała, jednocześnie karcąc mnie spojrzeniem. – Po prostu dajmy sobie czas, a może wszystko się ułoży. Żyjmy tak jak zanim zaczęliśmy się spotykać. Chodźmy na randki i róbmy rzeczy, których dotąd nie wypadało nam robić.
- Ale obiecaj mi, że nie zapomnisz o mnie i będziemy się kontaktowali jak tylko będzie to możliwe. – powiedziałem błagalnie, próbując się przy tym nie rozpłakać.
- Obiecuję. – powiedziała i gładząc zewnętrzną cześć mojej dłoni, lekko się do mnie uśmiechnęła, a po jej twarzy spłynęła kolejna dzisiejszego popołudnia, łza.
- Louis. – wypowiedziała słabym głosem moje imię, trzymając swoją ciepłą dłoń na mojej. – One nie pozwalają mi normalnie funkcjonować. Myślałam, a może wręcz się łudziłam, że z czasem odpuszczą, zresztą ty tak samo. – zaczęła. Cały czas patrzyła się mi prosto w oczy. – Ja już mam dosyć. Nie mogę tak dużej żyć. – oznajmiła, a po jej nieskazitelnej twarzy, spłynęła samotna łza. Łza bólu i rozpaczy. – Ponadto zauważyłam, że moje problemy zaczynają odbijać się także na tobie. Przeze mnie powoli oddalasz się od swoich fanów, którzy są częścią twojego życia.
- Tak, ale ty również jesteś częścią mojego życia. – powiedziałem, lekko się do niej uśmiechając. – Nie chcę cię stracić. – wyszeptałem. Na chwilę pomiędzy nami, zapanowała cisza. – Wiem i rozumiem to, że cierpisz. W końcu w niczym nie zawiniłaś, a one mimo to, tak cię traktują. Jeszcze dołożyć do tego ten nieszczęsny wyjazd, przez który musisz zostać tutaj sama.
- Ja to wszystko rozumiem, to nie jest tylko zwykła praca, ale okazja do spełnienia twoich marzeń. To o to przecież w życiu chodzi. To jest najważniejsze. – dopowiedziała, dodając mi tymi słowami motywacji.
- Pamiętaj, że wystarczy jedno twoje słowo, i mogę z tego wszystkiego zrezygnować. Dla ciebie. – przypomniałem jej to, co dość często jej powtarzałem, widząc jak przejmuje się wszystkimi złośliwościami moich ,,fanów’’.
- Nie mów tak. – odpowiedziała, jednocześnie karcąc mnie spojrzeniem. – Po prostu dajmy sobie czas, a może wszystko się ułoży. Żyjmy tak jak zanim zaczęliśmy się spotykać. Chodźmy na randki i róbmy rzeczy, których dotąd nie wypadało nam robić.
- Ale obiecaj mi, że nie zapomnisz o mnie i będziemy się kontaktowali jak tylko będzie to możliwe. – powiedziałem błagalnie, próbując się przy tym nie rozpłakać.
- Obiecuję. – powiedziała i gładząc zewnętrzną cześć mojej dłoni, lekko się do mnie uśmiechnęła, a po jej twarzy spłynęła kolejna dzisiejszego popołudnia, łza.
Moja głowa przepełniona była wspomnieniami z jej
udziałem i nie tylko tego, co miało dzisiaj miejsce. Dalej słyszałem jej głos,
chociaż wcale jej przy mnie nie było. Czułem jej dotyk, ciepłe ręce na moich,
delikatne warki obdarzające mnie czułością. Na samą myśl o tej wspaniałej
dziewczynie i o fakcie zrobienia sobie przerwy, chciało mi się płakać. Bolało
mnie to, że może pójść na randkę z kimś innym niż ja, ale mimo to przystałem na
jej propozycji. Kocham ją, a jeśli darzy się drugiego człowieka takim uczuciem,
powinno się robić wszystko by nasza druga połówka była szczęśliwa, nawet
kosztem własnego. Mam jedynie nadzieję, że chociażbyśmy do siebie już nie
wrócili, Eleonor nie zapomni o kimś takim jak Louis Tomlinson i zawsze
pozostanę jakąś częścią jej życia.
***
Cześć! Na samym początku bardzo chciałabym
podziękować za kilkanaście komentarzy pod ostatnim rozdziałem oraz ponad trzy
tysiące wyświetleń. Naprawdę, wiele to dla mnie znaczy. Przepraszam za to, że
rozdziały dodaję w około dwutygodniowych odstępach, ale od marca, a ostatecznie
od kwietnia postaram się to zmienić. Mam masę nauki w liceum i jeszcze zawalony
układ dnia, gdyż chodzę na popołudnie, ale to jeszcze kwestia czasu, bo po
wyjściu maturzystów to się zmieni. Przechodząc do rozdziału, muszę przyznać, że
całkiem podoba mi się perspektywa Louisa, za to ta Scarlett, jest dosyć nudna
bo składa się w szczególności z opisów, które mimo wszystko lubię, ale może w tym rozdziale już niekoniecznie. Mam chociaż nadzieję, że pobudziłam nim
Waszą wyobraźnię. Obiecuję, że do dwóch rozdziałów dowiecie się kto jest tym
tajemniczym chłopakiem, który zostawił Rosalie. Na koniec mam do Was prośbę.
Wyrażajcie swoje opinie, nie zależnie jaka by ona nie była, bo mi najbardziej
zależy między innymi na Waszym zdaniu. Do zobaczenia następnym razem :)