środa, 27 lutego 2013

Rozdział 5


*Oczami Scarlett
 
          Jeszcze niecały miesiąc temu, sama do końca nie wierzyłam w to, że dziewczyny przystaną na mojej propozycji i całą czwórką zamieszkamy właśnie tutaj. Los Angeles, zwane także miastem aniołów, czy też negatywów, to zdecydowanie jedno z najpiękniejszych zakątków naszej planety. Ponadto mówi się, że to właśnie tutaj spełniają się wszelkie marzenia.
          Po wyjściu z ogromnego budynku lotniska, na którym wylądowałyśmy, kiedy słońce powoli zaczynało zmierzać ku zachodowi, nie obyło się bez słów wyrażających zachwyt na pierwsze widoki, jakie ukazało nam miasto oraz sam fakt, że jesteśmy w końcu na miejscu. Od dnia, w którym wspólnie podjęłyśmy ostateczną decyzję w sprawie przeprowadzki do Los Angeles, z jednej strony było nam smutno opuszczać Nowy Jork, gdzie miałyśmy swoje rodziny, a także trójka z nas spędziła całe swoje życie, ale jednocześnie nie mogłyśmy się wręcz doczekać na ten dzień, który wypadł właśnie dzisiaj. To właśnie od tego momentu, dla każdej z nas rozpoczyna się nowy etap w życiu. Kiedy z zapartym tchem, zdołałyśmy nacieszyć nasze spojrzenia krajobrazem najbliższej okolicy, złapałyśmy taksówkę i włożywszy nasze walizki do bagażnika, pośpiesznie zajęłyśmy miejsca na siedzeniach żółtego samochodu i podając kierowcy adres, ruszyliśmy w drogę.
          Opierając się głową o nagrzaną szybę, znajdującą się po mojej lewej stronie, wsłuchiwałam się w słowa, dobrze znanej mi, piosenki Taylor Swift, jednocześnie kątem oczu spoglądałam na zostawiane przez nas w tyle miejsca, które zapewne z upływem kilku dni, poświęconych na zaaklimatyzowanie się, zwiedzimy. Na samą myśl o dokładniejszym poznaniu miasta, skąpanego w gorącym, kalifornijskim słońcu, w którym powstało tak wiele znanych na całym świecie dzieł, nie tylko filmowych, oraz o tych wszystkich plażach, już nie mogłam się doczekać.
          Po upływie kilkudziesięciu minut, podczas których nie odezwałyśmy się do siebie ani jednym słowem, dojechałyśmy na miejsce, a mianowicie wzgórze, na którym między innymi wznosił się słynny napis Hollywood, a tak dokładniej jego zamieszkiwaną część. Pośpiesznie wychodząc z samochodu, wyjęłyśmy nasze wszystkie bagaże i płacąc taksówkarzowi za kurs, odprowadziłyśmy odjeżdżający samochód wzrokiem, dopóki nie zniknął nam z pola widzenia. Kiedy tak się stało, skierowałyśmy nasze spojrzenia na stojący przed nami, średniej wielkości, dom z numerem sto dwudziestym trzecim, do którego dobudowany był niewielki garaż. Ściany budowli pomalowane zostały głównie białą farbą, zaś w niektórych miejscach pokryte były drewnianymi deskami lub niewielkimi cegiełkami w odcieniach szarości. Dach wyłożono czarną dachówką. Na podwórku nie rosło za wiele roślin, głównie małe zielone krzaczki. Większą część przedniego terytorium, zajmował podjazd. Mimo, że od bardzo dawna, ten dom należał do mojej rodziny, to osobiście nigdy tutaj nie byłam. Widziałam go jedynie na zdjęciach w albumie mojego dziadka, gdyż właśnie do niego należała ta posiadłość, z którą wiązała się pewna, znacząca w jego życiu, historia.
- Skąd wy macie taki dom?! Jeszcze w takim miejscu! – spytała Jessica z niepohamowaną ciekawością, niemalże krzycząc mi do ucha, co spowodowało lekkie wzdrygnięcie.
- Nigdy nie wspominałam wam o tym, że mój, świętej pamięci, dziadek, zawsze marzył o karierze sławnego reżysera. Wszystkie oszczędności włożył w ten dom, lecz sam niedługo po jego skończeniu zmarł na raka płuc. – odpowiedziałam, nie odrywając spojrzenia od naszego nowego miejsca zamieszkania.
- Czyli dlatego chcesz zostać reżyserem? Bo chcesz spełnić marzenia swojego dziadka? – zadała mi pytanie Rosalie, bacznie mi się przyglądając, zresztą tak jak pozostała dwójka. Obdarowałam blondynkę lekkim uśmiechem, po czym wzięłam głęboki oddech, następnie wypuszczając powietrze nosem.
- Pamiętacie, jak rozważałam wszystkie możliwe kierunki, w których chciałam się kształcić? – spytałam, a dziewczyny lekko skinęły głowami. – Dopiero w tedy dowiedziałam się, że bycie znanym reżyserem było również marzeniem mojego dziadka, którego ledwo co pamiętam. To miało wpływ na mój wybór. Idąc w jego ślady, czuję się tak jak by był przy mnie. – dodałam.
          Stojąc pod mahoniowymi drzwiami, gorączkowo przegrzebywałam swoją czarną torebkę, w poszukiwaniu kluczy do naszego nowego domu. Po upływie niecałych dwóch minut, które dla każdej z nas dłużyły się w nieskończoność, znalazłam małą, stalową zgubę. Wkładając ją do, przeznaczonej w tym celu dziurki, przekręciłam kluczem dwa pełne obroty w prawo i naciskając na mosiężną klamkę, pchnęłam lekko drzwi, które po chwili otwierając się na oścież, odsłoniły nam niewielki hol. Powoli przechodząc przez próg, dokładnie przyglądałyśmy się pierwszemu pomieszczeniu. Jego ściany, do których przybite były przeróżne fotografie przedstawiające, przedstawiające wszystko w palecie szarości, pomalowane zostały na ciemniejszy odcień beżu, za to sufit na biało. Na samym środku, przymocowany do niego był niewielki żyrandol, tego samego koloru, co ściana z której zwisał. Składał się z dziesięciu żarówek, które swoim kształtem przypominały świeczki. Kręte, śnieżnobiałe schodki, które przed upadkiem zabezpieczała barierka w tym samym kolorze z czarną poręczą, prowadziły zarówno do piwnicy, jak i na piętro. Naprzeciwko wejścia do pomieszczenia położonego na dole, stał biały, marmurowy kominek. Pewną część podłogi, w postaci bardzo jasnobrązowego parkietu, przykrywał cienki, biały dywanik, z brązowym znakiem w jego centralnej części.
          Zostawiając walizki w przedpokoju, przeszłyśmy do drugiego pomieszczenia, które od holu odgradzała biała, drewniana framuga. Był to dość duży salon z białymi ścianami. Przy samej ścianie, na której wisiał obraz przedstawiający Los Angeles z lotu ptaka, stała, obita skorą, czarna, długa sofa. Po jej bokach umiejscowione zostały jasnobrązowe komody z niewieloma książkami, wazonami, figurkami i kilkoma skrzynkami. Przed sofą, na dywanie imitującym skórę zebry, stała ława wykonana z tego samego drewna, co niemalże sięgające sufitu, komody. Stała na niej porcelanowa lampka z kremowym, rozłożystym abażurem. Po obu stronach niewysokiego stolika, stały osobowe, karmelowe fotele, również jak sofa obite skórą. Leżały na nich białe poduszki w czarne kropki i na odwrót. Do ściany naprzeciwko, przymocowany został, dłuży, płaski telewizor. Oczywiście nie obeszło się od przetestowania siedzeń i dotknięcia wszystkiego, co wpadło w ręce.
          Kolejnym pomieszczeniem, oddzielonym od salonu takimi samymi framugami co hol, był wąski korytarzyk w kształcie kwadratu, z białymi ścianami i oknem. Przysłaniały je śnieżnobiałe, koronkowe firanki oraz karmelowe zasłony. Stał tam jedynie mały, czarny stolik ze szklanym flakonem na kwiaty oraz ramką z czarnobiałym zdjęciem, przedstawiającym zatłoczone miasto. Po jednej stronie znajdowały się białe drzwi, a po drugiej framuga, która była tak często spotykanym przejściem w tym domu.
- To gdzie najpierw? – spytałam dziewczyn, rozglądając się kolejno w prawo, a potem w lewo. Rosalie i Chealsy równocześnie wzruszyły ramionami, nic przy tym nie mówiąc i spojrzały na Jess, która przewracając teatralnie oczami, chcąc zaoszczędzić na czasie, ruchem głowy wskazała na ścianę z białą, drewnianą framugą, niedługo potem przez nią przechodząc. Szybko zrobiłyśmy to co nasza przyjaciółka, tym samym całą czwórką znajdując się, w trochę mniejszej od salonu, kuchni połączonej z jadalnią. Było to pomieszczenie kolorystycznie podobne do holu. Większą część poświęcono na kuchnię, która składała się z szeregu przyziemnych, jak i przybitych do ściany, półek, kuchenki, którą od lodówki oddzielało cargo. Na blatach poustawiane były różne urządzenia, niezbędne w przygotowywaniu, zarówno napoi, jak i potraw. Na szczęście pewną część, przeznaczona została na swobodne poruszanie się po pomieszczeniu, na wypadek gdyby większość z nas chciała przygotować sobie posiłek w tym samym czasie. Po drugiej stronie, w zachowanym od ściany odstępie, stał czteroosobowy stół z równo dosuniętymi krzesłami z oparciem. Wszystkie meble zostały wykonane z tego samego drewna. Okna w pomieszczeniu przysłaniały białe rolety, spuszczone do połowy, a na parapetach stały żółte storczyki. W części jadalni, znajdowały się drzwi, umożliwiające przejście na tylną część posesji.
          Pomieszczeniem naprzeciwko kuchni, okazał się gabinet połączony z domową biblioteczką. Przed kremową ścianą ze średniej wielkości oknem, przysłoniętym w połowie śnieżnobiałą firanką, stał obrotowy fotel, obity czerwoną skórą i biurko, wykonane z jasnego drewna, jak reszta mebli w tym pomieszczeniu. Stół złożony był z czterech szuflad po każdej stronie. Na blacie stała niewielka, kremowa lampka, czarny laptop oraz zapas każdego koloru długopisów oraz różnej miękkości ołówków. Ściany dookoła przysłonięte zostały komodami, na których półkach znajdowały się różnogatunkowe książki, a także encyklopedie, czy słowniki.
          Po obejrzeniu w całości części na parterze, wchodząc na górę, zamiast udać się zobaczyć swoje pokoje, wyszłyśmy na, ciut większy od holu, balkon. Znajdowały się na nim dwa dwuosobowe fotele, stojące naprzeciw siebie. Pomiędzy nimi stał prostokątny stolik. Widok z niego był nieziemski. Obejmował swoim zasięgiem dolną część wzgórza, na którym mieszkałyśmy, a także poniekąd widać było oddalone miasto.
- Tutaj jest niesamowicie! – wykrzyczała Jessica, opierając się o barierkę. – Dom jest urządzony jak w filmie. Może być tylko problem z jedną łazienką, ale jakoś damy radę. – podsumowała, po czym wszystkie wybuchłyśmy gromkim śmiechem.


 
*Oczami Louisa

          Kiedy na zewnątrz zapanowała ciemność, siedziałem zamknięty pośród czterech ścian swojego pokoju, na podłodze, plecami opierając się o wykonane z drewna, drzwi. Było to dosyć przestronne pomieszczenie z białymi ścianami, do których przybite były różne fotografie przedstawiające poszczególne etapy mojego życia. Podłogę wyłożoną z ciemnobrązowych paneli, przykrywał biały, milutki w dotyku, dywan. Naprzeciw miejsca, w którym aktualnie się znajdowałem, stało czarne łóżko, a po jego obu stronach szafki nocne. Jedna z małą lampką, a druga z budzikiem. Przy jednej ścianie, z lewej strony łóżka, znajdowały się dwie, duże szafy, w których ledwo co mieściły się moje ubrania. Przy przeciwnej stronie, znajdował się fotel, obity białą skórą, oraz dwa okna, na którego parapetach stały przeróżne gatunki roślin, wnoszących tak wiele w to pomieszczenie.
          Charakterystyczny dźwięk kropel rozbijających się o okienną szybę, połączone z moim nierównym oddechem, to jedyne co dało się słyszeć. Brak włączonej lampki, rekompensowały mi jasne błyski piorunów, które w różnych odstępach czasowych, rozświetlały całe pomieszczenie. W obu dłoniach trzymałem fotografię, której miejsce przypisane było na jednej z szafek nocnych. Nie musiałem w cale na nią patrzeć, gdyż obraz przedstawianej na niej osoby, został trwale zapisany w mojej pamięci.
          Moje wszystkie myśli poświęcone były Eleonor Calder, dziewczynie z fotografii. Osobie, którą darzyłem wielkim uczuciem. Czy to była prawdziwa miłość? Czy ona była tą jedyną, której strata czyni życie pozbawionym jakiegokolwiek sensu? Poniekąd wydawało mi się, że tak. Szatynka o pięknych brązowych tęczówkach, była dla mnie bardzo ważna. Jej najmniejszy gest, sprawiał, że na mojej twarzy pojawiał się znikąd uśmiech. Jak nie wielu, potrafiła podnieść mnie na duchu, a także świetnie rozumiała. Kochałem ją i nadal kocham. Może dlatego bez zbędnych oporów pozwoliłem jej odejść, chcąc ją uchronić przed światem, w który wstąpiła zostając moją dziewczyną?

          Podczas, gdy na zewnątrz szalał porywisty wiatr, któremu towarzyszyły intensywne opady deszczy, siedzieliśmy w jednej z londyńskich kawiarenek, dopijając zamówione przez nas gorące herbaty. Nigdy wcześniej nie byłem w tym miejscu, i pewnie nie znalazł bym się tutaj, gdyby nie dzisiejsze warunki pogodowe, do których byłem już przyzwyczajony.
- Louis. – wypowiedziała słabym głosem moje imię, trzymając swoją ciepłą dłoń na mojej. – One nie pozwalają mi normalnie funkcjonować. Myślałam, a może wręcz się łudziłam, że z czasem odpuszczą, zresztą ty tak samo. – zaczęła. Cały czas patrzyła się mi prosto w oczy. – Ja już mam dosyć. Nie mogę tak dużej żyć. – oznajmiła, a po jej nieskazitelnej twarzy, spłynęła samotna łza. Łza bólu i rozpaczy. – Ponadto zauważyłam, że moje problemy zaczynają odbijać się także na tobie. Przeze mnie powoli oddalasz się od swoich fanów, którzy są częścią twojego życia.
- Tak, ale ty również jesteś częścią mojego życia. – powiedziałem, lekko się do niej uśmiechając. – Nie chcę cię stracić. – wyszeptałem. Na chwilę pomiędzy nami, zapanowała cisza. – Wiem i rozumiem to, że cierpisz. W końcu w niczym nie zawiniłaś, a one mimo to, tak cię traktują. Jeszcze dołożyć do tego ten nieszczęsny wyjazd, przez który musisz zostać tutaj sama.
- Ja to wszystko rozumiem, to nie jest tylko zwykła praca, ale okazja do spełnienia twoich marzeń. To o to przecież w życiu chodzi. To jest najważniejsze. – dopowiedziała, dodając mi  tymi słowami motywacji.
- Pamiętaj, że wystarczy jedno twoje słowo, i mogę z tego wszystkiego zrezygnować. Dla ciebie. – przypomniałem jej to, co dość często jej powtarzałem, widząc jak przejmuje się wszystkimi złośliwościami moich ,,fanów’’.
- Nie mów tak. – odpowiedziała, jednocześnie karcąc mnie spojrzeniem. – Po prostu dajmy sobie czas, a może wszystko się ułoży. Żyjmy tak jak zanim zaczęliśmy się spotykać. Chodźmy na randki i róbmy rzeczy, których dotąd nie wypadało nam robić.
- Ale obiecaj mi, że nie zapomnisz o mnie i będziemy się kontaktowali jak tylko będzie to możliwe. – powiedziałem błagalnie, próbując się przy tym nie rozpłakać.
- Obiecuję. – powiedziała i gładząc zewnętrzną cześć mojej dłoni, lekko się do mnie uśmiechnęła, a po jej twarzy spłynęła kolejna dzisiejszego popołudnia, łza.

          Moja głowa przepełniona była wspomnieniami z jej udziałem i nie tylko tego, co miało dzisiaj miejsce. Dalej słyszałem jej głos, chociaż wcale jej przy mnie nie było. Czułem jej dotyk, ciepłe ręce na moich, delikatne warki obdarzające mnie czułością. Na samą myśl o tej wspaniałej dziewczynie i o fakcie zrobienia sobie przerwy, chciało mi się płakać. Bolało mnie to, że może pójść na randkę z kimś innym niż ja, ale mimo to przystałem na jej propozycji. Kocham ją, a jeśli darzy się drugiego człowieka takim uczuciem, powinno się robić wszystko by nasza druga połówka była szczęśliwa, nawet kosztem własnego. Mam jedynie nadzieję, że chociażbyśmy do siebie już nie wrócili, Eleonor nie zapomni o kimś takim jak Louis Tomlinson i zawsze pozostanę jakąś częścią jej życia.
***
 
Cześć! Na samym początku bardzo chciałabym podziękować za kilkanaście komentarzy pod ostatnim rozdziałem oraz ponad trzy tysiące wyświetleń. Naprawdę, wiele to dla mnie znaczy. Przepraszam za to, że rozdziały dodaję w około dwutygodniowych odstępach, ale od marca, a ostatecznie od kwietnia postaram się to zmienić. Mam masę nauki w liceum i jeszcze zawalony układ dnia, gdyż chodzę na popołudnie, ale to jeszcze kwestia czasu, bo po wyjściu maturzystów to się zmieni. Przechodząc do rozdziału, muszę przyznać, że całkiem podoba mi się perspektywa Louisa, za to ta Scarlett, jest dosyć nudna bo składa się w szczególności z opisów, które mimo wszystko lubię, ale może w tym rozdziale już niekoniecznie. Mam chociaż nadzieję, że pobudziłam nim Waszą wyobraźnię. Obiecuję, że do dwóch rozdziałów dowiecie się kto jest tym tajemniczym chłopakiem, który zostawił Rosalie. Na koniec mam do Was prośbę. Wyrażajcie swoje opinie, nie zależnie jaka by ona nie była, bo mi najbardziej zależy między innymi na Waszym zdaniu. Do zobaczenia następnym razem :)

niedziela, 17 lutego 2013

Rozdział 4


          Obudził mnie donośny dźwięk, jaki wydawał mój budzik, sygnalizując mi, że czas najwyższy wstawać. Błądząc ślepo ręką po powierzchni szafki nocnej, szukałam urządzenia, które przez wszystkich lubiących sobie dłużej pospać, nie bez powodu nazywane było wrogiem. Kiedy już je odnalazłam, nie skazując moich uszu na utratę słuchu lub jego pogorszenie się, wyłączyłam metalowy przedmiot. Powoli zaczęłam podnosić powieki, odsłaniając parę moich brązowych oczu. Rozglądnęłam się po pokoju, który rozjaśniały promienie słoneczne, przedzierające się przez otwarte okno. Każdego ranka od niepełnych dwóch lat, powtarzałam tę czynność. Bałam się, że mój pobyt w Nowym Jorku, któregoś dnia po przebudzeniu okaże się tylko snem, właśnie dobiegającym swojego końca. Nie chciałam znów obudzić się w Londynie, pośród szarych kamienic, które mimo swojego koloru i stanu, dla wielu z nas mogły wydawać się piękne. Pewnie byłabym jedną z tych osób, gdyby nie to, że z każdym wspomnieniem o tym europejskim mieście, przypominały się również wszystkie problemy, którym nie stawiłam czoła, lecz uciekłam jak najgorszy tchórz. Mimo to, stwierdzenie, że nie tęskniłam za tamtym miejscem, nie do końca było trafne, gdyż pewna cząstka mnie utkwiła tam na dobre. Jednak zdążyłam pokochać słoneczny Nowy Jork, gdzie wyraźnie odżyłam. Mam wszystko to, co potrzebne mi do szczęścia, kochającą ciocię, wspaniałe przyjaciółki i nowe życie. Nie mogę powiedzieć, że bez zmartwień. One zawsze były, są i będą nierozłączną częścią nas, ale to z pewnością nie tej samej wagi co wcześniej. To nie ta sama rzeczywistość.
          Nie wracając już do nieprzyjemnych dla mnie wspomnień, leniwie odrzuciłam cieplutką kołderkę na bok i zsunęłam się z łóżka. Powoli podeszłam pod białą szafę i odsuwając jedną z szuflad, wyciągnęłam z jej dna białą, koronkową bieliznę. Następnie uchylając drzwiczki wysokiego mebla, zaczęłam gorączkowe poszukiwania stroju, który mogłabym założyć dzisiejszego dnia. Po kilkukrotnym przeglądnięciu każdej z półek, padło na szare, pocieniowane rurki, białą bluzkę z podobizną Kermita – zielonej żaby z mupetów, oraz czarny, rozpinany sweterek. Z przygotowanymi przez siebie rzeczami, udałam się do łazienki, małego pomieszczenia wyłożonego oliwkowymi płytkami. Kiedy już się tam znalazłam, położyłam ubrania na wiklinowym koszyku, stojącym przy oknie, które przysłoniłam spuszczając do końca roletę. Zdjęłam szarą piżamę i odkręcając kurek z zimną wodą, weszłam do kabiny prysznicowej. Lodowata ciecz, która zaczęła spływać na moje zaspane ciało, natychmiast je rozbudziła. Biorąc do ręki zieloną gąbkę z dodatkiem mydła, zaczęłam szybkimi, okrężnymi ruchami wmasowywać substancję w moje ciało, tak, że powstawała na nim pieniąca się biała piana.
          Wychodząc z pod prysznica, ściągnęłam z wieszaka biały ręcznik, którym dokładnie się wytarłam. Na suche ciało, założyłam bieliznę i podeszłam do lustra, gdzie przemyłam twarz i wyszczotkowałam zęby. Następnie biorąc do ręki antyperspirant, podniosłam rękę do góry i posmarowałam nim pachę, każdą po kolei, a następnie odłożyłam go na bok. Sięgając po ulubioną wodę perfumowaną, spryskałam się nią, pozostawiając na ciele mokrą, pachnącą plamę, która po chwili wsiąknęła w moją skórę. Rozczesałam włosy, naturalnie układające się w fale i związałam je w wysokiego kucyka.
          Ponownie stojąc przy lustrze, tym razem już ubrana, na powiekach namalowałam czarne, równe kreski eyelinerem, rzęsy zaś podkręciłam tuszem. Ostatni raz rzuciłam spojrzeniem na odbijającą się postać, lekko się do niej uśmiechając. Powoli opuszczając łazienkę, udałam się do swojego pokoju, mieszczącego się zaraz obok. Chwyciłam leżącą na szafce komórkę i zauważyłam, że mam jedną, nieprzeczytaną wiadomość, która musiała przyjść kiedy przebywałam w łazience.
Jessica: Scarlett wpadła na jakiś pomysł, który jak ona twierdzi na pewno nas zainteresuje. Mamy się spotkać w Central Parku o ósmej. Nie spóźnij się!

          Popatrzyłam na zegarek. O kurczę! Mam niecałe piętnaście minut na dojście! Nie tracąc więcej czasu, którego w tej sytuacji potrzebowałam, chwyciłam swoją czarną torebkę z książkami szkolnymi przewieszając ją przez ramię. Założyłam na nogi czarne conversy i wybiegłam z mieszkania. Zamknęłam je na klucz i pędem udałam się w stronę Central Parku, gdzie miałam spotkać się z dziewczynami. Czynność utrudniał mi mój brzuch, który domagał się o dostarczenie mu potrzebnych składników odżywczych.
          Cała zdyszana przekroczyłam granicę miejsca umówionego spotkania, jednak w dalszym ciągu nie przestawałam biec. Byłam i tak już spóźniona te kilka minut. Zatrzymałam się dopiero na moście, rozciągającym się nad Żółwim Stawem, gdzie dosyć często przesiadywałam w wolnych chwilach, czy to z dziewczynami lub sama. Było to naprawdę piękne miejsca, a zwłaszcza jesienią. Drzewa wówczas przybierały różne, ciepłe barwy, dzięki czemu było tak kolorowo. Wiosną też nie było gorzej. Na gałązkach pojawiały się pąki, które lada dzień miały wypuścić różnorodne kwiaty, a zwierzęta budziły się do życia. Zaczęłam dyszeć ze zmęczenia i obierając się tylną partią ciała o barierkę, rozglądnęłam się dokładnie dookoła, w celu wypatrzenia moich przyjaciółek.
- Wiesz, która jest godzina?! – dobiegł mnie głos Jess, która dosłownie sekundę późnij stanęła przede mną, krzyżując ręce na piersiach. Była ubrana w wełniany biały sweterek, leginsy w odcieniach szarości z norweskimi wzorami oraz czarne vansy. Włosy związane były w luźnego koka, a jej twarz pokrywał delikatny makijaż. – Miałaś być punktualnie o ósmej, a nie spóźnić się czternaście minut! – oznajmiła i popatrzyła na mnie morderczym wzrokiem, po którym obie wybuchłyśmy niepochamowanym śmiechem.
- A tak na marginesie, gdzie są dziewczyny? – spytałam, kiedy zdążyłyśmy się uspokoić. Popatrzyłam na boki. Najpierw w lewo, potem w prawo.
- Poszły w twoje ślady i jeszcze nie przyszły. – oznajmiła. – Ciekawa jestem co też takiego ma nam do powiedzenia Scarlett. – dodała po chwili milczenia i zamyśliła się.
- Ja też, ale pewnie już wkrótce się dowiemy. – stwierdziłam, kiedy dostrzegłam zbliżającą się ku nam pozostałą dwójkę, które o czymś rozmawiały. Jessica spojrzała najpierw na mnie, a potem w stronę dziewczyn.
- Nareszcie! – krzyknęła. – Ileż można czekać?! – spytała podirytowana. – Zresztą nie ważne. – nie czekając na udzielenie jej odpowiedzi, w postaci prostych wyjaśnień czemu się stało tak, a nie inaczej, zamaszyście machnęła ręką w powietrzu. – Lepiej mów co chciałaś nam powiedzieć. – zwróciła się do ciemnowłosej dziewczyny, która nic nie odpowiadając skierowała się w stron, gdzie znajdowała się ,,nasza’’ ławka, a my zaraz za nią. Kiedy doszłyśmy do celu i zajęłyśmy miejsca, w milczeniu czekałyśmy na to, co nasza przyjaciółka chciała nam przekazać.
- Za miesiąc przystąpimy do egzaminu dojrzałości, potocznie zwanym maturą. – oznajmiła patrząc na każdą z nas, co ułatwiało jej to, że jako jedyna stała.
- Tak jak byśmy nie wiedziały. Chcesz żebyśmy się już zaczęły denerwować? – spytała ją Chealsy, teatralnie przewracając oczami.
- Nie o to chodzi. – odpowiedziała, kręcąc lekko głową. – Od dłuższego czasu, każda z nas zastanawiała się na studiami, aż w końcu obrała kierunek, który jej najbardziej odpowiadał, prawda? – wszystkie pokiwałyśmy tylko głowami, w celu potwierdzenia jej słów, mimo tego, że brunetka o tym doskonale wiedziała. – W Nowym Jorku nie ma na przykład uczelni w kierunku zarządzania. Żeby się dalej kształcić musiałybyśmy się rozdzielić, czego żadna z nas nie chce.
- A więc o to chodzi! Już zaczynasz za nami tęsknić! – powiedziała triumfalnie Jessica.
- Nie. Po prostu pomyślałam, że może mogłybyśmy przeprowadzić się do Los Angeles. Tam jest dosłownie wszystko. – oznajmiła. – Co wy na to? – dodała, patrząc na każdą z nas z nieukrywaną nadzieją.
- Los Angeles? – spytałam z niedowierzaniem. – Mówisz poważnie? Przecież to jest na drugim końcu Stanów.
- Ja jestem zdecydowana, ale wy jeszcze na spokojnie sobie to przemyślcie. Mamy sporo czasu na podjęcie ostatecznej decyzji. – mówiła spokojnie.
          Zamiast dzisiaj iść do szkoły, udałyśmy się do domu Scarlett. Po paru minutach marszu, doszłyśmy na miejsce. Był to niewielki dom z białymi ścianami i czarną dachówką. W ogródku rosły przeróżne, tropikalne krzewy. Z tyłu za to znajdował się niewielki basen. Szybko weszłyśmy do środka. Pozostawiłyśmy nasze torby razem z obuwiem w przedpokoju i udałyśmy się do pokoju naszej przyjaciółki. Był to niewielkie pomieszczenie z brązowymi ścianami i podłogą w postaci parkietu. Na ścianie nad łóżkiem, wywieszone były fotografie naszej czwórki. Naprzeciwko znajdowała się ogromna szafa, a obok niej biurko, przed którym stał czerwony fotel obity skórą. Na blacie spoczywał laptop, mała, biała lampka oraz brązowa skrzyneczka z biżuterią.
- Przepraszam za bałagan. – odezwała się Scarlett. Wszystkie popatrzyłyśmy na nią jak na idiotkę. Nasza przyjaciółka tylko wzruszyła ramionami. – Napijecie się czegoś? – zaproponowała i nie czekając na odpowiedź, opuściła pomieszczenie, w celu udania się do kuchni po napoje. Do czasu jej powrotu zdążyłyśmy się już rozgościć.
- Wiecie co?! – zaczęła szatynka. – W sumie przeprowadzka do Los Angeles nie jest złym pomysłem. Zamieszkałybyśmy same i mogłybyśmy robić co i kiedy chcemy. – powiedziała z uśmiechem na twarzy, jednocześnie włączając laptopa.
- Jess ty nam lepiej powiedz, co cię tak ciągnie do tego miasta. – odezwała się Chealsy, patrząc cały czas w jej stronę.
- Los Angles to piękne miasto, które dość często odwiedzają One Direction. – odpowiedziała, uśmiechając się od ucha do ucha. Razem z pozostałą dwójką moich przyjaciółek wymieniłyśmy się spojrzeniami. Jessica miała obsesję na punkcie tego zespołu. Dzień w dzień nawijała nam jacy to oni są słodcy, przystojni, utalentowani. Niestety, osobiście nie kojarzyłam ich, ani z wyglądu, ani nie znałam żadnej piosenki. – A wiecie, że jesienią wychodzi ich nowa płyta Take Me Home? – spytała podekscytowana, a my zaprzeczyłyśmy.
- Chyba zapomniałaś, że my ich w ogólnie nie znamy. – odpowiedziała w imieniu naszej trójki blondwłosa.
- Więc czas najwyższy, abyście ich w końcu ujrzały oraz posłuchały jak cudnie śpiewają. – stwierdziła i obracając się do przenośnego komputera Scarlett, wystukała coś na klawiaturze. Kiedy skończyła wstała i podnosząc urządzenie, podeszła do nas. – Panienki, patrzcie i podziwiajcie! Oto One Direction w całej okazałości! – zapowiedziała, siedząc już w środku, a my zaczęłyśmy się śmiać. Nagle z głośniczków zaczęła dobiegać nas czysta melodia, do której po kilku sekundach dołączone zostały słowa. Pierwszy z chłopców, szatyn z dużymi brązowymi oczami miał bardzo ładny, delikatny głos. Stał w samym centrum, przed schodami, na których stopniach porozstawiani w równych odstępach stli pozostali członkowie tego zespołu. Popatrzyłam kolejno na każdego z nich. W sumie nie dziwię się, że Jessica tyle wspominała o ich wyglądzie. Są naprawdę przystojni. Przy jednym zatrzymałam się troszkę dużej. Był to chłopak, którego znałam, a może z kimś pomyliłam?
          Oznajmiłam dziewczynom, że muszę już iść. Pożegnałam się i wychodząc z sypialni Scarlett, zbiegłam po schodach i zakładając na nogi trampki oraz przewieszając torbę przez ramię wyszłam z domu. Bez zastanowienia, udałam się do Central Parku. Chciałam wszystko na spokojnie przemyśleć. Usiadłam w cieniu, jaki rzucało drzewo. W mojej głowie był tylko on. Ideał wielu nastolatek, a także i mój, przy czym ja go poznałam o wiele wcześniej. Zanim stał się sławny. Kiedy zobaczyłam go w teledysku, czas dla mnie się zatrzymał. Nie zwracałam uwagi na dziewczyny kierujące maślane spojrzenia w ekran, piosenkę czy resztę zespołu, który wręcz wielbiła maja przyjaciółka. Znów usłyszałam jego melodyjny głos, niegdyś sprawiający, że miękły mi kolana. W oddali zobaczyłam jego piękne oczy, w których tak często tonęłam. To na pewno był on. Ktoś, kogo kiedyś kochałam. Osoba, która stała się dla mnie kimś bardzo ważnym. Czując, że już tracę kontrolę, zakryłam twarz dłońmi i dałam upust emocjom. Dlatego między innymi chciałam wyjść z domu mojej przyjaciółki, nie chciałam żeby widziały, że płaczę. Czemu tak zareagowałam na jego widok? Nie wiem. Najwidoczniej to nie było zależne ode mnie, przecież minęło dużo czasu odkąd się rozstaliśmy. Nie myślałam o nim, nie chciałam. Już go nie kochałam, a może tak sobie tylko wmawiałam? Nie wiedziałam co się zaczęło ze mną dziać. Do mojej głowy zaczęły napływać wszystkie związane z nim wspomnienia. Próbowałam nad tym zapanować, ale nie dałam rady. Chciałam się wykrzyczeć, ale coś mnie powstrzymywało.
          Nagle usłyszałam dźwięk wydawany przez mój telefon. Momentalnie podniosłam zaciśnięte powieki. Z oczu poleciały kolejne strumienie łez. Sięgnęłam po leżącą obok torbę i gorączkowo zaczęłam poszukiwania komórki. Kiedy już ją znalazłam, spojrzałam na wyświetlacz. Chealsy.
- Tak? – spytałam do aparatu, trzymanego przy prawym uchu.
- Rosalie? Gdzie ty jesteś? Czemu musiałaś tak wcześnie wyjść? – zadawała pytania, jedno po drugim.
- Tylko nam nie mów, że ciocia na ciebie czekała, bo jeszcze przez następne trzy godziny powinnyśmy być w szkole. – dodała Scarlett.
- Po prostu musiałam coś przemyśleć. – powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Coś się stało? – spytała Jess z troską. Masz dziwny głos. – dodała po chwili.
- Nie, nic. Potrzebowałam pobyć chwilę w samotności. – nie chciałam im nic mówić, przynajmniej na razie. – Spotkamy się wieczorem? – zaproponowałam.
- Jasne. Będziemy czekały na naszej ławce. – odpowiedziała blondwłosa i żegnając, rozłączyła się. Odetchnęłam z ulgą i schowałam telefon z powrotem do torby. Będę musiała wymyślić jakąś dobrą wymówkę do tego czasu, bo znając moje przyjaciółki, tak łatwo nie odpuszczą.
***


Cześć kochane! Tak jak obiecałam pod ostatnim rozdziałem, starałam się aby czwórka wyszła o niebo lepsza. Może nie udało mi się to do końca, ale sama jestem z siebie w pewnym stopniu zadowolona. Z ręką na sercu mówię Wam, że starałam się, naprawdę się starałam. Pisałam ten rozdział około sześciu razy, bo cały coś mi nie pasowało i tak stanęło na tym. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. I teraz taka mała informacja, nie sugerujcie się szablonem, że akurat musiał to być Zayn, bo nic nie stoi na przeszkodzie, żeby to akurat był … . No właśnie, dowiecie się w następnych rozdziałach. A teraz bardzo chciałabym Wam podziękować za te miłe słowa pod ostatnim rozdziałem, naprawdę nie spodziewałam się tego, tak samo jak tylu nominacji, za które również dziękuję i w najbliższym czasie na nie odpowiem. Jak zwykle proszę Was o wyrażanie swojej opinii. Do następnego rozdziału :*

sobota, 9 lutego 2013

Rozdział 3


          Serce waliło mi ja oszalałe, a całe ciało trzęsło się ze strachu jak galareta. Po niecałej minucie czekania, która dłużyła się nie niemiłosiernie, drzwi zostały otwarte na oścież, a w progu stanęła dość  wysoka kobieta, drobnej budowy. Miała piegowatą twarz, duże zielone oczy, kształtem przypominające migdały, oraz rude włosy ułożone w delikatne fale, sięgające po ramiona. Wyglądała na osobę po trzydziestce. Z przedniej kieszeni jeansów wyciągnęłam już dość zmiętą fotografię, przedstawiającą moją mamę i ciotkę. Przyglądnęłam się uważnie postaci przede mną i na zdjęciu. Już na pierwszy rzut oka dało się zauważyć uderzające podobieństwo między nimi. Czyli udało się, odnalazłam ją. Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Obie przyglądałyśmy się sobie wzajemnie z nieukrywaną ciekawością. Chciałam się odezwać, ale strach sparaliżował zarówno moje ciało, jak i język.
- Dobry wieczór. – kobieta postanowiła zacząć rozmowę. – Mogłabym w czymś pomóc? – spytała, ukazując rząd swoich białych zębów, dodając mi tym gestem odrobiny otuchy.
- Dobry wieczór. – wyjąkałam z trudem. – Czy mam przyjemność z panią Lisą Montgomery? – zadałam pytanie, uśmiechając się blado. W mojej głowie od razu pojawiło się setki czarnych scenariuszy, przez co nie mogłam spokojnie myśleć. Chociaż próbowałam, nie dałam rady nad tym zapanować.
- Zgadza się. – odpowiedziała. Zauważyłam, że odkąd mnie ujrzała stojącą pod jej drzwiami, cały czas bacznie mi się przyglądała, oglądając od góry do dołu, jednak dłuższą uwagę skupiając na twarzy. – Czy coś się stało? – spytała z troską.
- Nie wiem jak mam to powiedzieć. To dość skomplikowane. – odpowiedziałam. Zawahałam się przez moment. Bałam się, że mnie odrzuci i cała ta przeprowadzka do Nowego Jorku okaże się na nic, skoro właśnie jej odnalezienie było moim priorytetem. Jednak będzie co ma być. Zacisnęłam dłonie w pięści i biorąc głęboki wdech, podałam Lisie trzymaną w lewej ręce fotografię. Kobieta popatrzyła najpierw na nią, a potem na mnie. Jej oczy momentalnie napełniły się łzami.
- Jesteś do niej taka podobna. – powiedziała rozklejając się na dobre, lecz z jej twarzy ani na sekundę nie zszedł uśmiech. Prędko podeszła bliżej mnie i mocno do siebie przytuliła. Stałyśmy w takiej pozie przez kilka dobrych minut, aż w końcu ciocia rozluźniła uścisk. – O ile dobrze pamiętam, masz na imię Rosalie, prawda? – spytała, a ja w ramach odpowiedzi kiwnęłam twierdząco głową. – Może wejdziemy do środka? – zaproponowała znacznie weselej. – Nie będziemy przecież moknąć. – dodała. Nie czekając na moją odpowiedź, chwyciła mnie za rękę i wciągając do swojego mieszkania, zamknęła drzwi. Stałyśmy w malutkim holu, z białymi ścianami i tego samego koloru płytkami, tak czystymi, że dało się w nich przejrzeć. Zdjęłam ze stóp czerwone trampki i poszłam za ciocią do salonu. Było to ogromne pomieszczenie z ciemnoszarymi ścianami. Podłoga wyłożona była panelami, których część okrywał biały dywan. Na samym środku stał duży, popielaty narożnik z czarnymi i beżowymi poduszkami. Przed nim stała szklana ława, na której leżało pisemko o modzie, flakon z czerwonymi różami oraz świeczki. Na całej tylnej ścianie rozciągał się drewniany kredens z przeróżnymi książkami, zaczynając od słowników i encyklopedii, a kończąc na powieściach. Z sufitu zwisała lampa z czarnym abażurem. Okna przysłaniały beżowe zasłony i cieniutkie, białe zasłony. – Napijesz się czegoś? – spytała mnie ciocia Lisa, kiedy obie siedziałyśmy na narożniku.
- Poproszę. – odpowiedziałam, obdarzając ją uśmiechem, który odwzajemniła. Śledziłam ją wzrokiem, do momentu kiedy zniknęła za ścianą. Chwilę później wróciła do pomieszczenia niosąc dwa kubki.
- Proszę bardzo. – odpowiedziała, podstawiając mi pod nos gorące cappuccino. Podziękowałam i idąc w ślady rudowłosej kobiety, upiłam łyk napoju.
- Co cię sprowadza do Nowego Jorku? – spytała, kiedy odłożyła naczynie na umiejscowioną przed nami ławę.
- Głównie to w celu odnalezienia ciebie. – odpowiedziałam.
- A co na to twoja matka? Wie, że u mnie jesteś? – zadała kolejne pytanie, tylko tym razem szeroko się uśmiechając. Z jej miny dało się wyczytać, że nad czymś myśli. Już chciałam jej odpowiedzieć, jednak była szybsza. – Mamy dwutysięczny dziesiąty rok, a ja jej tak dawno nie widziałam. Tak na marginesie, co u niej słychać? – mówiła i pytała nie dając mi szansy odpowiedzieć na żadne z poprzednich.
- Zmarła dziesięć lat temu. – powiedziałam niemalże niedosłyszalnie. Każde jej wspomnienie wiele mnie kosztowało, mimo, że nie żyła już od dawna. Popatrzyłam współczująco na ciocię Lisę. Jej twarz w tak krótkim czasie przybrała smutny wyraz, a po policzkach zaczęły spływać strumienie łez. – Przykro mi. – dodałam szeptem.
- To niemożliwe. Wszystko co mówisz nie może być prawdą. – powtarzała do siebie półgłosem, błądząc ślepo spojrzeniem po pomieszczeniu. Nie zwlekając ani chwili dłużek, przybliżyłam się do kobiety i przytuliłam ją. – Nie zdążyłam się z nią pożegnać, a co najważniejsze pogodzić. Zwlekałam z tym piętnaście długich lat, a wszystko to przez swoją wyniosłość i upór. Nigdy sobie tego nie wybaczę. – kiedy skończyła, delikatnie przetarła rękawami od swojego swetra oczy. Na chwilę w pomieszczeniu zapanowała cisza. Rudowłosa zapewne układała to sobie wszystko w głowie. – Co było powodem jej śmierci? – spytała po paru minutach milczenia. – Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek na coś poważniejszego chorowała. – dodała.
- Wszystko było dobrze. Jak co wieczór położyła się spać, lecz następnego ranka już nie wstała. Zmarła tak niespodziewanie. – powiedziałam, sama roniąc jedną łzę, którą szybko starłam.
- Miałaś zaledwie sześć lat, kiedy zostałaś sierotą. – powiedziała tak jakby do siebie. – Co się później z tobą działo? – spytała, cały czas bacznie mi się przyglądając. Jej oczy nadal były zaszklone, twarz nie przybrała żadnego wyrazu, a usta lekko drżały.
- Nie utrzymywałyśmy z żadnym z krewnych bliższych kontaktów, dlatego nie miał się mną kto zaopiekować. Zresztą czasy były ciężkie i nikt nie potrzebował kolejnych wydatków. Po śmierci mamy zostałam umieszczona w sierocińcu. Początki były trudne, ale z biegiem czasu zaaklimatyzowałam się tam. Siostry, ksiądz czy też tamtejsze dzieciaki zastąpiły mi rodzinę. Niestety wszystko co dobre, szybko się kończy. Miejsce, gdzie znajdowało się moje schronienie, zostało zakupione w celu przerobienia na pole golfowe, a nas mieli poumieszczać w różnych innych sierocińcach oddalonych od Londynu. Nie chciałam opuszczać miasta i grobu mamy, dlatego spakowałam swoje rzeczy i uciekłam. Parę dni byłam skazana na tułaczkę po ulicach, głodna, brudna, zmarznięta. I pewnie bym tak dalej żyła, lub umarła w tych warunkach, gdyby nie jedna pani, właścicielka baru, która zapewniła mi dach nad głową i dała posadę kelnerki. W tym czasie zdążyłam się zakochać. – przerwałam na chwilę. Do mojej głowy napłynęły wszystkie związane z nim wspomnienia. Mimo, że źle mnie potraktował, dalej było mi trudno. – Najpierw łączyła nas jedynie przyjaźń, lecz potem przerodziło się to w coś zupełnie innego. Byłam naprawdę szczęśliwa, odżyłam po śmierci mamy, uśmiech non stop gościł na mojej twarzy, tylko, że jego też straciłam. Zerwał ze mną po kilku pięknych miesiącach spędzonych razem. W tedy już nic nie trzymało mnie w Londynie. Tam tylko napływały do mnie smutne wspomnienia, towarzyszące mi przez cały czas i mimo wielu prób, nie dało się ich odpędzić. Za ostatnie pieniądze kupiłam bilet lotniczy do Nowego Jorku, można rzecz nowego i lepszego życia. – czułam łzy, które napłynęły do moich oczu w trakcie opowiadania cioci, jak spędziłam ostatnie piętnaście lat. W pomieszczeniu zapanowała cisza. Rudowłosa wpatrywała się we mnie. W pewnym momencie przytuliła mnie do siebie. Właśnie tego w teraz potrzebowałam najbardziej.
- Cieszę się, że jesteś. – powiedziała, co wywołało na mojej twarzy delikatny uśmiech, a po policzku spłynęła kolejna dzisiejszego popołudnia łza, tylko, że tej nie starłam. – Głuptasie! Czemu płaczesz? – spytała, jednocześnie podśmiechując się pod nosem.
- Ze szczęścia. – tylko te dwa słowa byłam w stanie wypowiedzieć, bo rozkleiłam się na dobre. – Dawno nie czułam się potrzeba. – wyjąkałam, a ciocia wolną ręką pogładziła mnie po moich blond włosach.
- Dobrze, że przyleciałaś. Nie dość, że jest to czymś w rodzaju oderwania się od starego życia, które nie należało do najszczęśliwszych, to nie będę musiała już dłużej sama mieszkać. – oznajmiła z szerokim uśmiechem.
- Chcesz, abym z tobą zamieszkała? – spytałam znacznie żywiej, na co w odpowiedzi zaczęła kiwać twierdząco głową. – Dziękuję! Naprawdę dziękuję! To bardzo wiele dla mnie znaczy! – byłam szczęśliwa, że okazało się, iż mój przyjazd w cale nie zdał się na marne. Wewnątrz mnie zaczęła rodzić się nadzieja, że faktycznie zażegnałam ból i smutek, a moje życie wypełni radość.
- A tak w ogóle gdzie podziały się twoje rzeczy? – zapytała i zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu.
- Zostawiłam je u takiej dziewczyny, która wraz ze swoją rodziną dała mi schronienie przed deszczem oraz dzięki nim odnalazłam ciebie. – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Wstawaj. Pojedziemy po twoje rzeczy. – zarządziła ciocia. Zeszłam z narożnika i udałam się do przedpokoju, gdzie założyłam na nogi moje czerwone trampki, wiążąc je luźno. Kiedy obie byłyśmy gotowe, wyszłyśmy na zewnątrz. W dalszym ciągu od dnia wczorajszego, niebo nie ustępowało i zsyłało na ziemię coraz to więcej zimnych kropel deszczu. Rudowłosa zamknęła mieszkanie i pośpiesznie zeszła po schodach, a ja zaraz za nią. Stanęła dopiero przy zaparkowanym przy krawężniku małym samochodzie. Wyciągnęła z torebki klucze i otworzyła pojazd, do którego wsiadłyśmy i zapięłyśmy się pasami, a chwilę później ruszyłyśmy w drogę. Przez cały czas ją pilotowałam, gdzie ma jechać. Na moje szczęście zapamiętałam drogę do domu Chealsy. Po paru minutach dojechałyśmy na miejsce.
- Zatrzymaj się. To tutaj. – oznajmiłam, wskazując na właściwy dom. Odpięłam pasy bezpieczeństwa i wyszłam z samochodu. – Ciociu, zaraz wrócę. – poinformowałam kobietę, siedzącą na miejscu kierowcy.
- Nie śpiesz się. – powiedziała, uśmiechając się do mnie. Już miałam iść w stronę domu mojej koleżanki, lecz rudowłosa kobieta ponownie się do mnie zwróciła. – Nie mów do mnie ciociu, bo czuję się strasznie staro. Wolałabym, żebyś zwracała się do mnie po imieniu. – oznajmiła. - Oczywiście, jeśli tylko nie sprawia ci to żadnego problemu. – dodała, a ja od razu stanowczo zaprzeczyłam i posyłając jej uśmiech, skierowałam się w stronę żółtego domu. Kiedy stałam pod drzwiami, lekko w nie zastukałam. Nie czekałam długo. Po chwili uchyliły się, a w nich stanęła bordowo włosa. Kiedy tylko mnie zobaczyła, przepuściła mnie przez próg.
- No i jak?! – zapytała energicznie, kiedy znajdowałyśmy się już w środku.
- Rosalie! – w przedpokoju zjawili się również państwo Jones. – Jak ci poszło? Nie było cię przez tyle czasu, że zaczynaliśmy się już martwić, a Chealsy szczególnie.
- Świetnie. – odpowiedziałam z entuzjazmem. – Poopowiadałyśmy oraz powspominałyśmy sobie. Lisa zaproponowała mi, abym z nią zamieszkała! – rzuciłam.
- To wspaniale! – odrzekł pan Jones. – Bardzo się cieszymy, że udało ci się dogadać z ciocią. – dodał. W pomieszczeniu zapanowała cisza, pod czas której każdy obdarowywał mnie uśmiechem. Nie czekając chwili dłużej podeszłam do każdego z nich i przytuliłam w ramach podziękowania, a szczególnie blondynkę.
- Dziękuję wam za to, że mi pomogliście, a nie w cale musieliście. – powiedziałam. – A tobie Chealsy szczególnie. Gdyby nie ty pewnie w dalszym ciągu błąkała się pośród nowojorskich ulic, których w ogóle nie znam.
- Drobiazg. – odpowiedziała, uśmiechając się od ucha do ucha. – Mam nadzieję, że nasza znajomość nie skończy się na dzisiejszym dniu i niedługo się zobaczymy. – dodała, kiedy stałam z walizką gotowa do wyjścia.
- Też mam taką nadzieję. – powiedziałam. – Jak coś to wiesz gdzie mnie szukać.
- Ty również. – pożegnałam się ze wszystkimi. Ciągnąc za sobą bagaż podeszłam pod samochód, a chwilę później siedziałam przypięta pasami, jadąc przez osiedle domków jednorodzinnych. Jak na Nowy Jork, który ledwo co zdążyłam poznać, ulice nie były zbytnio zapełnione. Niedługo dojechałyśmy pod nasz dom. Od razu po wejściu do mieszkania, ciocia zaprowadziła mnie do mojej nowej sypialni. Było to przytulne pomieszczenie z czerwoną tapetą w kropki i podłogą w postaci klasycznych paneli. Przy jednej ścianie stała biała wersalka. Za nią znajdowała się szafka nocna ze szklaną, małą, czerwoną lampką i kaktusem wypuszczającym żółte kwiaty oraz budzikiem. Po drugiej stronie stała szafa, łącząca się z biurkiem, do którego dosunięte było krzesło. Podłogę okrywał biały, puchowy dywanik. Do ścian poprzybijane były fotografie przedstawiające różne miejsca Londynu oraz zdjęcie mojej mamy i cioci, te same, które zaważyło o mojej decyzji opuszczenia Anglii.
- I jak? Podoba ci się? – spytała ciocia, kiedy już zdążyłam rozejrzeć się po pomieszczeniu. - Jeśli nie, zawsze można zmienić wystrój. – dodała.
- Nie ma takiej potrzeby. Jest idealnie. – odpowiedziałam. Resztę dzisiejszego wieczoru spędziłam na rozmowie z Lisą, która pomagała mi przy rozpakowywaniu rzeczy. Kiedy skończyłyśmy, od razu położyłam się spać. Byłam zmęczona, więc szybko zasnęłam, lecz tym razem na mojej twarzy gościł szeroki uśmiech. Pierwszy raz od kilku lat nie musiałam się martwić, co pokarze jutrzejszy dzień.
***

Cześć kochane! Na samym początku chciałabym Was bardzo, ale to bardzo przeprosić za tak długą przerwę pomiędzy rozdziałami - biedne musiałyście czekać na nowy około dwóch tygodni, jak nie więcej - oraz za jego beznadziejność, a także za to, że zaniedbałam Wasze blogi. Obiecuję, że jak jutro tylko się obudzę i zrobię ćwiczenia z biologii, zabieram się za czytanie i pozostawienie długich jak na moje możliwości komentarzy. Nie jestem fanką, aż tak wielu dialogów, ale Rosalie musiała sobie wszystko wyjaśnić z ciocią. Jednak obiecuję Wam, iż następny rozdział będzie o niebo lepszy - przynajmniej będę się starała. Korzystając z okazji, chciałabym Wam bardzo podziękować, za tak wiele komentarzy pod rozdziałem drugim - to naprawdę motywuje do pisania. Tak więc pozostawiajcie po sobie ślad, chociażby w postaci jednego słowa - pozytywnego lub niekoniecznie - a ja postaram się napisać arcydzieło. Pozdrawiam ;*